"I’m just around the bend. I heard you were in need of a friend. I can come on over and we’ll paint
the town in red. I’ll bring my guitar. Just stay where you are! I won’t be long. I’ll write you a
happy song…”
~Alexz Johnson
Schanel Damaged
Opowieść tej dość pechowej postaci zaczyna się w odległej krainie, która w
chwili obecnej już nie istnieje, zniszczona przez ludzi, którzy odebrali ziemie
dzikim, wspaniałym i przede wszystkim wolnym pegazom.
To był dla nich raj na ziemi, idealne tereny do swobodnych galopów, wysokie
góry do długich i przyjemnych lotów, chłodne strumyki, wielkie, malownicze
jezioro no i oczywiście jaskinie, gdzie pegazy nocowały. Życie małej Schanel
było idealne, kolorowe… Pełne życia i bez trosk. Miała wielu towarzyszy, stado
liczyło ponad trzydzieści koni. Pewnego dnia jednak rozpadło się nie wiadomo
jak i dlaczego… Być może z powodu ludzi, którzy wkroczyli na ich tereny. Być
może z powodu kłótni pomiędzy ogierami. Tego nie wie nikt.
Schanel uciekła z matką, którą niestety pojmali ludzie… Od tej pory była zdana
na siebie, była kompletnie bezbronna…
Zaatakował ją właściwie bez powodu i zanim Szynka* w ogóle się zorientowała,
jej skrzydła zostały bezpowrotnie i beznadziejnie złamane.
Długo szukała lekarstwa lub istoty, która byłaby w stanie pomóc jej znów wzbić
się w powietrze, ale niestety nie udało jej się kompletnie nic.
Zdana na swoje własne, patykowate kończyny przemierzała świat intensywnie
szybkim galopem, co pewnego dnia doprowadziło ją do krainy, w której poznała
Vvindy Shade. Klacze od razu się ze sobą zaprzyjaźniły, co zaowocowało
znajomością na długie lata.
Z charakteru jest koniem normalnym, chociaż w swojej krwi zawiera odrobinę
nienormalności. Tyle, że chyba każdy ma w sobie taki element, który nigdy nie
pasuje do schematów. To właściwie wyróżnia od siebie wszystkie istoty żyjące na
Ziemi. Przede wszystkim Schanel jest szczera, bezlitośnie wredna, ale też miła
i zabawna. Czasami. Właściwie to Szynka ma swój własny humor, który według niej
absolutnie nie musi bawić nikogo innego poza nią. Nigdy jakoś szczególnie nie
przejawiała aspołeczności, ale też nigdy nie było jej wszędzie pełno. Po prostu
starannie dobierała sobie towarzystwo, aby później nie zawieść się na nikim.
Jest bardzo tolerancyjna, potrafi znieść dosłownie wszystko. Dość silnie
psychiczna, nie łatwo doprowadzić ją do łez czy też załamać jakimiś gierkami.
Czasami jednak jak każda żywa istota ma swoje gorsze dni i wtedy najlepiej w
ogóle zostawić ją w spokoju, bo tak byłoby bezpiecznie dla wszystkich.
Schanel jest koniem dość osobliwym jeśli o wygląd i umaszczenie chodzi.
Skarogniada, bardzo ciemna maść mieniła
się zawsze bajecznie w promieniach słońca, nieco przydługa grzywka opadła jej
bezwładnie na intensywnie granatowe i całkowicie unikalne, przenikliwe ślepia,
a czarny, gęsty ogon zawsze w biegu śmiesznie wyznaczał koniec jej długiego
ciała. Była całkowicie brązowa, na jej ciele nie było żadnej białej plamki,
żadnej odmianki na pysku czy na nogach. Obłe uszy niemal jak u araba miały swój
charakterystyczny kształt, który pozwalał na rozpoznanie Schanel już z daleka.
Mocne, czarne kopyta ulokowane na końcach patykowatych, ale i umięśnionych nóg
pomimo tego, że już trochę zniszczone biegiem nadal pełniły swoją funkcję tak
jak miały to robić, a skrzydła, chociaż złamane cały czas dodawały klaczy
uroku. Były piękne, cudowne, najlepsze na świecie, ale co z tego miała Schanel,
skoro nie mogła ich w pełni używać? Czasami udało jej się przelecieć jakiś
kawałek, ale zawsze kończyło się to łzami w jej ślepiach z powodu bólu zarówno
fizycznego jak i psychicznego. To był jej najsłabszy punkt… skrzydła.
Szynka nie ma żadnych magicznych zdolności, jest po prostu zwykłym pegazem. W
jej rodzinie nigdy nie było magii, a nawet jeśli była, to tak dawno temu, że
nikt już tego nie pamięta. Nigdy nie odczuwała jakiejś specjalnej potrzeby
posiadania magicznych umiejętności, było jej to w życiu zbędne. Oczywiście z
jednym wyjątkiem… skrzydła.
*Szynka - tak wołają na nią przyjaciele, właściwie to nie wiadomo dlaczego.
[Schan, gdybym mogła to bym polubiła Twój post xD]
ReplyDeleteSiwa sylwetka bez większego celu włóczyła się po leśnych zaroślach, szukając sobie jakiegokolwiek schronienia przed upałem i chmarą natrętnego robactwa. Oczywiście Vvindy daleko było do specjalisty w przedzieraniu się przez "dżunglę" toteż chałas towarzyszył jej niemiłosierny. Pewnym było, że Schanel usłyszała ją na długo przed tym niż zziajana pojawiła się na leśnej polance a nuda, którą wiało z jej ślepi zdradzała jedynie, że to spotkanie może się źle skończyć.
-O, Schan! Z nieba mi spadłaś... No może nie dosłownie.- Wyszczerzyła się do przyjaciółki podchodząc bliżej i obruszając skrzydła, by wyswobodzić się z gałązek które poprzyczepiały się jej do piór. -Idziesz ze mną?- Zagadnęła dla szybkiej zmiany biegu rozmowy od dość drażliwego tematu nieba rzucając skarogniadej bardziej żywe, wręcz wyzywające spojrzenie.
-Oj, już się nie użalaj...- Parsknęła rozbawiona i świadoma faktu, że wygląda już jak na szanującego się kopytnego przystało złożyła ponownie skrzydła podchodząc do znajomej z konspiracyjnym uśmiechem na pysku. Oczywiście sama już dawno planowała zapuścić się w puszczę w poszukiwaniu owego stwora, jednak samej jej się nie tyle nie chciało, co preferowała podejmować tak wyzywające wyprawy z zaufanym towarzyszem.
ReplyDelete-Tam gdzie idziemy będzie chłodno, puszcza zawsze pozostaje przyjemnie ochroniona przed słońcem.- Zapewniła Schan po części zdradzając cel swej wędrówki. -Chciałam poszukać tego starego fauna, może on wie coś więcej o położeniu wejścia do kopalni wewnątrz Carak.- Wyznała jej cicho, jak gdyby obawiała się, że ktoś poza nimi mógł się dowiedzieć o charakterze jej przedsięwzięcia. Niebieskie ślepie błysnęło wesoło perspektywą przygody kiedy to siwa czekała, aż Schan podejmie decyzje co do tego czy zachce jej towarzyszyć.
Parsknęła wesoło zadowolona z uzyskanej odpowiedzi i strzygnęła popielatymi uszami gotując się do drogi. Kiedy miała już pewność, że oferta przygody spotkała się z uznaniem gniadej ruszyła pompatycznym kłusem, dopiero po kilku krokach zwalniając do stępa, aby nie forsować się zbytecznie w tak nieprzyjenie gorący dzień.
ReplyDelete-Wiedziałam, że się zgodzisz.- Oznajmiła jeszcze nie kryjąc swego przekonania i posłała przyjaciółce krótki uśmiech. -Z całej tej bandy to Tobie najbardziej mogę ufać jeśli chodzi o niebezpieczne przygody.- Zapewniła jeszcze potrząsając smukłym łbem, wyraźnie zniecierpliwiona. Vvindy od dawna usiłowała się już dowiedzieć o przeszłości swego nowego domu, jednak większość tutejszych mieszkańców zapomniało o legendach, zbyt zajęci własną egzystencją. Dlatego wiadomość o faunie na nowo wzbudziła w siwej nadzieję i nie zważając na pogodę pomknęła w stronę puszczy w nadziei odnalezienia mitycznego stwora. Oczywiście fakt, że Schanel zgodziła się iść z nią tylko ją utwierdził w przekonaniu, że podjęła właściwą decyzję.
(rzygi, sorry!)
-Ależ skąd!- Uśmiechnęła się ciepło, słysząc słowa gniadej. -Nie jesteś przewidywalna, ja po prostu mam dar przekonywania.- Wyznała mrugając do swej towarzyszki porozumiewawczo. I tak delektowała się tym żwawym marszem przez rozpostarty przed nimi las raz po raz rozglądając się po scieżce której się posuwały, to by odnotować drogę powrotną a to szykając śladów bytowania owego fauna. Słysząc jednak dalszą część wyznań Schan jej pysk przybrał łagodniejszy wyraz a klacz zerknęła ku gniadej.
ReplyDelete-No, już nie przesadzaj, wszystko potoczyłoby się dobrze. Wszystko się zawsze dobrze kończy.- Mruknęła swą wiecznie optymistyczną agendą i żartobliwie trąciła przyjaciółkę w bark. -Ja Tobie też ufam Schan i dlatego tak bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się zostać tutaj i pomóc mi w zarządzaniu stadem. Sama niewiele bym wskórała.- Rzuciła jeszcze na prędce po czym znów zerknęła na ścieżkę, która rozwidlała się niedaleko przed nimi. -Cholibka... I którędy teraz?- Upewniła się jeszcze gniadej, bowiem sama nie posiadała żadnej mapy ani chociaż przybliżonego lokum w którym mogłyby znaleźć fauna.