And you will go to Mykonos
With a vision of a gentle coast
And a sun to maybe dissipate
Shadows of the mess you made
With a vision of a gentle coast
And a sun to maybe dissipate
Shadows of the mess you made
Urodziła się w świecie innym od tego, w którym teraz spędza każdy kolejny dzień. Na małej wyspie, odizolowanej i odciętej od reszty świata przez mile słonych odmętów. Niewielu mieszkańców miało Mykonos, zbyt nieprzychylne i skaliste by wyżywić wielu roślinożerców, zbyt odległe od stałego lądu by stać się siedzibą drapieżców. Dla stada pegazów było jednak doskonałe. Tam spokojnie mogli wieść swe życie i odchowywać młode. Z czasem jednak skaliste brzegi straciły na swej urodzajności i niczym dzikie gęsi, skrzydlate konie musiały żerować na stałym lądzie a jedynie na spoczynek powracać na swą ulubioną wyspę, jeśli chciały zachować wystarczająco wegetacji by zapewnić posiłek swym młodym.
Vvindy urodziła się wczesną wiosną, jak każdy inny źrebak z jej stada gotowa zacząć żyć pełną piersią. Często później powtarzała, że jednym z jej najwcześniejszych wspomnień były odwiedziny szkółki lotniczej i to uczucie, kiedy zrozumiała, że za niecały rok ona również będzie mogła wzbić się w powietrze i bezpiecznie unieść ponad taflą wody, wtedy budzącej w niej jeszcze lęk. Właśnie ćwicząc siłę swych skrzydeł spędziła swe pierwsze lato, jednak nawet to nie uchroniło jej przed prezentem jaki gotowała dla stada zima.
I remember how they took you down
As the winter turned the meadow brown
As the winter turned the meadow brown
Północne wiatry pojawiły się tego roku wyjątkowo wcześnie, przynosząc ze sobą mróz nieznany jak dotąd na Mykonos. Dla stada stało się jasne, że nie mają żadnej drogi ucieczki ze swej saklistej ostoi i pozostaje im podjąć decyzję, czy wolą zaryzykować własną śmiercią starając się uratować swe młode czy też w barbarzyński sposób doprowadzić do naturalnej selekcji wlacząc między sobą o resztki pokarmu.
Oczywiście zdecydowano się oszczędzić cierpienia najmłodszym, pozwalając im na stosunkowo normalne życie, jedząc, śpiąc i bawiąc się jakgdyby jedyną rzeczą jaka się zmieniła były mroźniejsze poranki. Pogoda jednak nie poprawiała się i z czasem oczywistym się stało, że nawet wśród źrebaków przetrwają tylko najsilniejsze. Część silniejszych osobników próbowała się ratować, lecąc na przekór wiatrom ku oddalonemu na wschód archipelagowi, jednak nikomu ze stada nie dane było się dowiedzieć czy im się powiodło. Co słabsi zaczęli umierać, ich ciała znikały w morskiej toni by choć pozornie zachować nieświadomość o prawdziwej sytuacji.
I w taki sposób mijały kolejne dni i tygodnie tej pamiętenej zimy. Stado malało praktycznie z dnia na dzień a gleba pod kopytami pozostałych stawała się jałowa i już nawet korzeni zaczynało brakować, wtedy też w geście ostatniego wysiłku matka Vvindy zaprowadziła swe dziecię do nieznanej reszcie jaskini, gdzie rosło nieco porostów. Posiłek taki jak ten nie należał do przednich, dawał jednak siwej szansę za przeżycie podczas kiedy jej rodzicielka powróciła do stada przyznając się do śmierci własnej córki i znikając w morskich odmętach niedługo później. Pytana o te czasy Vin nie była w stanie przypomnieć sobie cokolwiek więcej poza ciągłym rykiem fal i dotkliwą ciemnością, która sprawiła, że do dziś dzień klacz jest nadwrażliwa na światło. Udało jej się jednak przeżyć i kiedy nawet w jaskini pokarmu już zabrakło zaryzykowała wyjściem na światło dzienne. Tam, nie zastała nic poza truchłami najmłodszych ze swych pobratymców i zaślepiona żalem i trwogą nad skalą poświęcenia własnej matki oraz reszty rodziny rozpostarła skrzydła w jedynej nadziei - oddalenia się jak najbardziej było to możliwe od tej przeklętej wyspy.
Oczywiście zdecydowano się oszczędzić cierpienia najmłodszym, pozwalając im na stosunkowo normalne życie, jedząc, śpiąc i bawiąc się jakgdyby jedyną rzeczą jaka się zmieniła były mroźniejsze poranki. Pogoda jednak nie poprawiała się i z czasem oczywistym się stało, że nawet wśród źrebaków przetrwają tylko najsilniejsze. Część silniejszych osobników próbowała się ratować, lecąc na przekór wiatrom ku oddalonemu na wschód archipelagowi, jednak nikomu ze stada nie dane było się dowiedzieć czy im się powiodło. Co słabsi zaczęli umierać, ich ciała znikały w morskiej toni by choć pozornie zachować nieświadomość o prawdziwej sytuacji.
I w taki sposób mijały kolejne dni i tygodnie tej pamiętenej zimy. Stado malało praktycznie z dnia na dzień a gleba pod kopytami pozostałych stawała się jałowa i już nawet korzeni zaczynało brakować, wtedy też w geście ostatniego wysiłku matka Vvindy zaprowadziła swe dziecię do nieznanej reszcie jaskini, gdzie rosło nieco porostów. Posiłek taki jak ten nie należał do przednich, dawał jednak siwej szansę za przeżycie podczas kiedy jej rodzicielka powróciła do stada przyznając się do śmierci własnej córki i znikając w morskich odmętach niedługo później. Pytana o te czasy Vin nie była w stanie przypomnieć sobie cokolwiek więcej poza ciągłym rykiem fal i dotkliwą ciemnością, która sprawiła, że do dziś dzień klacz jest nadwrażliwa na światło. Udało jej się jednak przeżyć i kiedy nawet w jaskini pokarmu już zabrakło zaryzykowała wyjściem na światło dzienne. Tam, nie zastała nic poza truchłami najmłodszych ze swych pobratymców i zaślepiona żalem i trwogą nad skalą poświęcenia własnej matki oraz reszty rodziny rozpostarła skrzydła w jedynej nadziei - oddalenia się jak najbardziej było to możliwe od tej przeklętej wyspy.
When a-walking brother don't you forget
It ain't often that you'll ever find a friend
It ain't often that you'll ever find a friend
Być może był to cud, a raczej szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że młoda klacz pokonała dzielące ją od stałego lądu mile i znalazła chwilowe schronienie na brzegu znienawidzonego morza. Niewiele było jej wiadome o wielkim świecie na którego łonie postawiła po raz pierwszy strudzone kopyta i tylko szczęście utrzymało ją przy życiu przez pierwsze tygodnie, kiedy to usilnie starała się odbudować swoje zdrowie i wyjść z szoku, jakim była strata całej swej rodziny i świata jaki znała. Skąd pochodziła nie znajome były jej inne stwory oraz drapieżcy i zapewne jej pierwsze spotkanie z wilkami byłoby jej zgubą gdyby nie płomienna klacz, która uratowała ją tego dnia.
Los postawił na jej ścieżce Aparajitę i ulubienica bogów pospieszyła jej z pomocą stawiając swe ciało w płomieniach i odstraszając wygłodniałą watahę. Pozostała też u boku Vvindy przez kilka kolejnych tygodni, pomagając jej zaaklimatyzować się w nowym klimacie. Wypytywana o swe nadprzyrodzone zdolności kręciła jednakoż łbem, wypierając się ich i zwalając domniemane wizje siwki na gorączkę oraz szok. Więź między nimi okazała się trwała i chociaż ścieżki ich rozchodziły się i spotykały ponownie przez kolejne lata zawsze pozostawały w dobrych stosunkach a pytanie o wieczny płomień czymś na kształt jednostronnego żartu.
Vvindy natomiast nauczyła się radzić sobie z nieprzychylnym światem w którym się znalazła i nawet samotność wydała się dość dobrym sposobem utrzymywania się przy życiu. Minęły lata nim nawiązała jakiekolwiek inne znajomości z kopytnymi, ryzykując świadomością, że ich również będzie mogła kiedyś stracić. I tak, Vvindy przetrwała do dorosłego wieku kiedy to rozkładając skrzydła udała się do górskiej samotni, gdzie z dala od morza i straych demonów postanowiła założyć dla siebie nowy dom.
Los postawił na jej ścieżce Aparajitę i ulubienica bogów pospieszyła jej z pomocą stawiając swe ciało w płomieniach i odstraszając wygłodniałą watahę. Pozostała też u boku Vvindy przez kilka kolejnych tygodni, pomagając jej zaaklimatyzować się w nowym klimacie. Wypytywana o swe nadprzyrodzone zdolności kręciła jednakoż łbem, wypierając się ich i zwalając domniemane wizje siwki na gorączkę oraz szok. Więź między nimi okazała się trwała i chociaż ścieżki ich rozchodziły się i spotykały ponownie przez kolejne lata zawsze pozostawały w dobrych stosunkach a pytanie o wieczny płomień czymś na kształt jednostronnego żartu.
Vvindy natomiast nauczyła się radzić sobie z nieprzychylnym światem w którym się znalazła i nawet samotność wydała się dość dobrym sposobem utrzymywania się przy życiu. Minęły lata nim nawiązała jakiekolwiek inne znajomości z kopytnymi, ryzykując świadomością, że ich również będzie mogła kiedyś stracić. I tak, Vvindy przetrwała do dorosłego wieku kiedy to rozkładając skrzydła udała się do górskiej samotni, gdzie z dala od morza i straych demonów postanowiła założyć dla siebie nowy dom.
- W jej ojczystym języku nie istnieje głoska W jako, że pegazy z Mykonos charakteryzują się twardą mową. Dlatego też jej imię, oznaczające Wietrzny Cień pisane jest Vvindy Shade.
- Jej kopyta często zdają się zamieniać w "pył" który roznosi ze sobą, gdziekolwiek w danej chwili się udaje.
- Z jakiegoś powodu widzi lepiej o zmorku, niż w ciągu dnia.W ogóle nie przepada za słońcem.
Jednorożec istotnie szedł nadzwyczaj szybko, jak na siebie, a w dodatku rozglądał się gorączkowo za swoimi ziołami, czuł bowiem, że zbliża się atak i wspomniane zioła były jego jedynym ratunkiem. Spotkanie z klaczą było więc dla niego bardzo nie w porę. - Dzień dobry. Co się stało, Shade? - Zapytał, ale nie zwolnił kroku, wymijając siwą od strony zdrowego oka, więc nadal nie widział jej urazu. Zresztą, nie patrzył na nią, tylko na drogę, aby wypatrzyć upragnioną roślinę. Nie miał teraz czasu dla Vvindy, jeżeli nie chciał ryzykować zdradzenia przed nią swojej choroby. A nie chciał, więc nawet przyspieszył kroku, ponieważ zaczynał już odczuwać znajomy ucisk w klatce piersiowej.
ReplyDelete- Trudno powiedzieć. - zaśmiał się pod chrapą na słowa klaczy, odrywając się od obserwacji porannego nieba, które stopniowo z różowego przemieniało się w pomarańczowe. - Od wczoraj zdążyłem ledwie zapoznać się z najbliższą okolicą, omijając oczywiście smrodliwe rejony zarzecza, by już na wstępie nie budzić sobą odrazy. - mrugnął odrobinę jednym z czarnych oczu i uśmiechnął się po raz kolejny, odwracając ciało frontem do towarzyszki. - Zabrzmi to banalnie, ale nie przeszłabyś się ze mną kawałek w głąb lasu? Nie przepadam za bezczynnym sterczeniem w miejscu. Lepiej gawędzi się w drodze.
ReplyDeleteFaktycznie liczył na to, że uda mu się zdobyć chwilę dla siebie, aby mógł na spokojnie chociaż zjeść swoje zioła, żeby poczuć się lepiej. Najwidoczniej nie było mu to jednak dane. Na swoje szczęście znalazł jednak poszukiwaną roślinę i przystanął, aby spojrzeć na siwą. Obszedł ją tak, aby zerknąć pospiesznie na opuchnięte oko, ale wzrok też odmawiał mu już posłuszeństwa. Obraz był rozmyty i jeżeli zaraz nie zje "lekarstwa". - Idź na razie obmyj to w chłodnej wodzie, a ja poszukam odpowiednich ziół. - Powiedział dziwnie słabym głosem, ale słabość ta była ledwie wyczuwalna. Starał się trzymać na nogach, dopóki siwa nie spełni jego polecenia.
ReplyDelete- Jeśli na prawdę jest tam tak ładnie, to w zwiedzeniu tego miejsca nie przeszkodzą mi nawet metrowe żaby. - zaśmiał się łagodnie pod chrapą zasłaniając ją jak zawsze przy tej sposobności długachnymi kudłami czarnej grzywki. - Właściwie w dobrym towarzystwie nawet bagna stają się miłe i interesujące, więc nie traćmy czasu. - posłał klaczy bardzo przyjazny uśmiech i cierpliwie zaczekał na wskazanie kierunku drogi zrównując się z nią bok w bok. - Mogę ci zadać niedyskretne pytanie?
ReplyDeleteKiedy tylko klacz znalazła się poza zasięgiem wzroku, siwy czym prędzej schylił się po swoje zioła i pożarł je, jednak przetrzymywanie się w takim stanie trochę dłużej niż powinien, nie pozostało bez echa. Początkowo ogier jedynie oparł się o drzewo, pod którym rosło ziele, ale czuł się coraz gorzej. Padł najpierw na przednie nogi, później również te zadnie odmówiły posłuszeństwa, aż w końcu cała mizerna postać jednorożca zwaliła się na ziemię, jednocześnie przygniatając śmierdzące zielsko i zacierając dowody żerowania na nich przez kogokolwiek. Oddech miał ciężki, a nadwyrężone serce zaprotestowało, dając się we znaki ostrym bólem. Siwek zamknął oczy i zacisnął szczęki, usiłując jakoś przetrzymać ten atak i pozbierać się, zanim Vvindy wróci.
ReplyDeletePrzez pierwszą, dość długą chwilę ogier nie był w stanie wydobyć z siebie głosu, ponieważ zbyt mocno zaciskał szczęki. Otworzył jedynie oko, aby spojrzeć na trącającą go właśnie siwą, z obecności której zdał sobie sprawę dopiero wtedy, gdy go dotknęła. Najgorszy ból w końcu minął i jednorożec uniósł łeb, zdając się być już dużo bardziej przytomny. - Skurcz... - Mruknął i ostrożnie ruszył kończyną, którą to domniemany skurcz złapał, jednocześnie korzystając ze swojego wyjątkowego "daru przekonywania", jak sam lubił nazywać parapsychiczne zdolności. Niezaprzeczalnie jednak oddech nadal miał zbyt ciężki i niebezpiecznie zaciskał szczęki, ponieważ ból nie ustąpił całkowicie.
ReplyDeleteZnalazłszy się na wyszukanej przez klacz ścieżce uśmiechnął się do niej jeszcze raz i odpowiedział ruszając na przód - Zawsze wolę zapytać, bo różnie to bywa z poczuciem tej "przestrzeni osobistej". Raz jest ona tak wygórowana, że choćby się pociło i całe góry na grzbiecie przenosiło nie można wyciągnąć od przykładowej osoby nawet jej własnego imienia. - parsknął marszcząc czarne brwi na znak, że dobrze wie o czym mówi. - W każdym razie nie o tym chciałem rozmawiać. - rysy jego ciężkiego pyska złagodniały jak ręką odjął, a ogier skupił się już tylko i wyłącznie na Siwej. - Chciałem zapytać dlaczego tak właściwie nie jesteś ze swoją rodziną na Mykonos? Dlaczego przybyłaś tu samotnie, bez nikogo i postanowiłaś żyć na własny rachunek z dala od bliskich? - zapytał w końcu mając wielką nadzieję, że nie udało mu się poruszyć jakiegoś drażliwego, albo co gorsza smutnego tematu.
ReplyDeleteZarzucił łbem, jakby chcąc zbagatelizować uwagę siwej. Ostrożnie podniósł się z ziemi i oparł o drzewo, ale przynajmniej stał, zwrócił więc mordę ku Vvindy. - W moim wieku to wcale nie takie dziwne. Przekonasz się, jak sama się zestarzejesz. - Rzucił niby to żartobliwie, aczkolwiek ta żartobliwa nuta nie była zbyt dobrze słyszalna w zwykle bezemocjonalnym tonie jednorożca. Wolał jednak szybko odwrócić od siebie uwagę, więc zrezygnował z oparcia i przeszedł parę kroków. - Chodź, trzeba coś zrobić z tym okiem. Rumianek jest dobry na takie urazy. - Mruknął pod chrapą, zerkając na siwą i zastanawiając się, jak zrobi jej okład kopytami. Po raz kolejny przeklinał w duchu brak palców i przeciwstawnego kciuka. No ale cóż, jakoś musieli sobie poradzić, eh?
ReplyDeleteCiemnigniada, smukła kracz ukryła się w cieniu jednego z ogromnych drzew, aby najzwyczajniej w świecie schować się przed uporczywym słońcem, które niemiłosiernie szczypało ją w aksamitny i brązowy grzbiet. Stojąc tak pod tym drzewem zaczęla nieco przysypiać i ziewając co jakiś czas zastrzygła tylko obłym uchem. Zawsze... niemal zawsze pozostawała czujna, zostało to już jej z dzieciństwa, kiedy wydarzył się tragiczny w skutkach wypadek...
ReplyDeleteWtem usłyszała coś w oddali i poruszyła się nerwowo w miejscu, zwracając smukły pysk w stronę, gdzie po chwili pojawiła się jej Siwa przyjaciółka. - Dzień dobry! - Schanel już dużo bardziej żywa zarżała jej na powitanie i skierowała na nią intensywnie granatowe ślepia. Kiedy w jej własnych, błękitnych dostrzegla jakiś niebezpieczny błysk, wielce zaintrygowana przechyliła głowę na bok. - Oho, coś się..? - nie dokończyła, słysząc jej słowa o "spadaniu z nieba" i przewróciła wymownie oczami, zerkając na nią spode łba. Prychnęła niezadowolona, kiedy Vvindy szybko się poprawiła i postanowiła puścić to wydarzenie w niepamięć, bo wiedziała, że Shade nie powiedziała tego celowo. - Gdzie mam z tobą iść? Jest taki upał. - westchnęła i wywaliła jęzor na zewnątrz pyska, aby pokazać jak bardzo jest jej teraz gorąco. Uniosła jednak brwi, widząc jej radnosne i żywe spojrzenie, a to zaintrygowało ją do tego stopnia, że właściwie już się zgodzila, tylko o tym nie powiedziała. Musiało być coś na rzeczy...
Schanel słuchała jej bardzo uważnie, nie spuszczając z niej spojrzenia chociażby na sekundkę. Oczywiście szybko podłapała istotę sytuacji i zniżyła lekko łeb, jednocześnie zniżając ton swojego głosu do równie konspiracyjnego szeptu. - Brzmi ciekawie. - odparła na słowa Siwej, a na jej smukłym, skarogniadym pysku pojawił się łobuzerski uśmieszek. - Jeśli ma być chłodno i nie ma być tego całego słońca, to jestem jak najbardziej za, wodospad już nie chłodzi tak bardzo, bo woda stała się ciepła. A jeśli o fauna chodzi, to kolejny aspekt, który mnie bardzo zaintrygował, więc chodźmy! - Machnęła radośnie ciemnym, gęstym ogonem, wyrażając tym swoje zadowolenie i odgarnęła nim natrętne muchy, które przysiadły na jej zadku. Ruszyła przed siebie obszernym stępem, jednak puściła Vvindy przodem. Nie za bardzo wiedziała gdzie ma iść, bo jej mózg był już zdecydowanie za bardzo przegrzany tego dnia. Klacz wyciągnęła przed siebie szyję i potrząsnęła nią energicznie, kątem granatowego oka zerkając na swoją obecną towarzyszkę. Postawiła obłe uszy na sztorc, wsluchując się jednocześnie w jej słowa jak i w odgłosy ich kopyt, uderzających o twardą ziemię.
ReplyDeleteZ kolei Tennant nie miał zamiaru dać się złapać na następnym ataku, chociaż oczywiście trudno było przewidzieć, kiedy taki mógł nadejść i kto akurat będzie w pobliżu. Zdawało się, że jedynym wyjściem będzie trzymać się z Daleka od innych, ale w stadzie to było raczej niewykonalne, więc jednorożec musiał liczyć na włąsne szczęście oraz "miłosierdzie" choroby. - Może nie tak stary... - Zgodził się, w myślach dopowiadając coś na kształt "Tylko trochę starszy". Chyba zaczynał go dopadać kompleks wieku podeszłego, o ile coś takiego w ogóle istniało. W każdym razie siwek skierował kroki na polanę, gdzie zwykle można było natknąć się na poszukiwaną przez nich roślinę. I rzeczywiście, ziele rosło tam w obfitości. - Jeżeli dobrze pamiętam, mam też trochę podsuszonego w którejś jaskini, ale świeża partia też nie zaszkodzi. - Uznał i schylił się, aby ostrożnie zerwać delikatne kwiaty. Potem ruchem łba nakazał towarzyszce iść za sobą i ruszył ku ścieżce wiodącej w góry.
ReplyDelete[VVin to Ty skasowałaś Mój komentarz z pod notki organizacyjnej? :d I widzę, że wzięłaś się za przerabianie bloga. Jak coś, to wiesz...]
ReplyDeleteRubinowa przechadzała się przez polanę. Zmierzała pod jedno z rozłożystych drzew, by schronić się przed upałem. Nagle dojrzała kątem oka Siwkę - Dzień dobry Vvindy - skłoniła lekko łeb - upał niemiłosierny, żar leje się z nieba...jak się czujesz? - patrzyła na Nią swymi bardzo jasnymi, niebieskimi ślepiami. Przystanęła od drzewem i oparła się o jego pień bokiem. Naparła nieco na niego.
Spojrzała na bardzo podekscytowaną, Siwą przyjaciółkę z przyjaznym uśmiechem na gniadym, smukłym pysku i również bardzo zadowolona z wyprawy parsknęła donośnie. Postawiła oba obłe uszy na sztorc i skupila swoje granatowe spojrzenie na drodze, tylko i wyłącznie po to, aby się nie zgubić i nie zabić o własne, patykowate nogi. - Naprawdę wiedziałaś? - zapytała podejrzliwie i uniosla jedną brew, mrużąc jednocześnie ślepia. - Jestem więc aż tak przewidywalna? - zaśmiała się krótko i machnęła ciemnym ogonem, odganiając robactwo, które nawet późnym wieczorem nie dawało wręcz żyć. Schanel uśmiechnęła się pogodnie, słysząc słowa Vvindy i wypuściła suche powietrze z nozdrzy, potrząsając jeszcze energicznie łbem. - Ja tobie też ufam, Vvin. Najbardziej na świecie, przecież wiesz... Nie wiem co by się ze mną działo, gdyby nie ty. - wyznała jej, chociaż doskonale wiedziała, że Siwa jak najbardziej zdawała sobie z tego sprawę. Widząc jej lekkie zniecierliwienie, skarogniada przyspieszyła kroku, prawdopodobnie chcąc dostać się na miejsce tak samo szybko, co Shade. Właściwie niewiele wiedziała o całym tym faunie, ale coś jej mowiło, że to może być bardzo ciekawa wyprawa.
ReplyDelete(Jakie znów rzygi? Oj już sobie nie wymyślaj :p )
Jednorożec zaś najwidoczniej chciał wykazać, że jest w wyśmienitej formie i kroku nie zwalniał, zostawiając Vvindy trochę z tyłu. - Mhm. - Wymruczał, ponieważ miał ziele w pysku i zwyczajnie nie był w stanie odpowiedzieć. Obejrzał się na klacz i widząc, że się wlecze, ostatecznie dostosował się do jej tempa marszu. Dopiero wtedy, kiedy doszli do jaskini i ułożył rośliny na chłodnej skale, zwrócił się ponownie do siwe. - Wyciągnie ropę z rany. Powinien też zmniejszyć opuchliznę, ale musisz regularnie przemywać to wodą i zachowywać w czystości, żeby szybciej się zagoiło. Uważaj zwłaszcza na owady, przez nie mogłoby wdać się dość poważne zakażenie. - Poinformował ją i wziął kilka łodyżek rumianku wraz z kwiatami w kopyto (bo miał moc i był prawie jak kucyk z MLP), po czym poślinił i przyłożył klaczy do oka. - Uważaj, żeby nie odpadło. - Poprosił, ponieważ chwytanie roślin w kopyta było niełatwą sztuką i nie chciał, żeby jego praca się zmarnowała.
ReplyDeleteZastrzygła rdzawym uchem i parsknęła cicho - no tak, upał jest niemiłosierny i nie mamy niestety na to wpływu Droga Vvin - powiedziała tym swoim alabastrowym głosem - miewam się dobrze. Ale mimo, że władam ogniem, to wolę, jak jest chłodno i chyba zaraz podążę w górę rzeki i schowam się za wodospadem - uśmiechnęła się łagodnie - odkryłam tam jaskinię, w której panuje miły chłód. A czy się zaaklimatyzowałam...hm, sądzę że tak. I mam nadzieję, że nie będę zbytnim utrapieniem - zerknęła na Siwkę.
ReplyDelete[Tak zmieniłam zdjęcie, bo tamto wydawało mi się takie...zlewające z tłem i niewyraźne. W końcu wystarczy Chill dwoje skrzydeł. Tylko przy dziwo grzywie pozostanę i takim też ogonie c:]
- Bardzo mi przykro. - wydusił w końcu z siebie postanawiając przez dłuższą chwilę nie odzywać się wcale, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś niestosownego co mogłoby przysporzyć klaczy jeszcze więcej niechcianych wspomnień. Krokiem spacerowym pokonywał więc tuż przy niej pozostałą im drogę, przez usilne rozglądanie się starając zdobyć jakiś odbiegający od wszystkiego temat. - Wiesz w sumie i ja uważam, że każdemu należy się szansa. - odezwał się nareszcie, uśmiechając się lekko do towarzyszki na której zawiesił czarne spojrzenie. - Szkoda tylko, że niektórzy tak usilnie bronią się przed jakąkolwiek pomocą. Byłoby szybciej i sympatyczniej gdyby postanowili nie działać na "własne kopyto".
ReplyDeleteOdsunął się, oceniając swoje dzieło krytycznym wzrokiem. W końcu pokiwał łbem, dochodząc do wniosku, że może być. Oczywiście mogło być też lepiej, zawsze mogło być lepiej, ale jednorożec był zadowolony, bo kopyt bardzo rzadko używał do tego typu prac. - Może uda się "zmontować" jakąś osłonę anty-owadzią na to oko... - Zastanowił się, już planując, jak takie prowizoryczne "coś" mogłoby wyglądać. W wolnym czasie właściwie miałby możliwość nad tym popracować, ale nie był pewien, czy będzie miał dostateczną ilość materiałów. - Wrócisz, wrócisz. Okład trzeba będzie zmieniać przynajmniej raz dziennie, dopóki nie będzie widocznej poprawy. - Poinformował ją, jak na dobrego Doktora przystało.
ReplyDelete- Zgrywanie "mamuśki" jest zawsze w cenie. - roześmiał się całkiem wesoło na jej słowa i usłużnie odgarnął przed klaczą pęk kolczastych gałązek, które zawadzały im dalszą drogę. - Opiekuńczość to wspaniała zaleta w szczególności, gdy ma się na głowie więcej niż samego siebie. W przeciwnym razie podobno zowie się to pewnym rodzajem hipochondrii. - zażartował i mrugnął w jej stronę, by rozweselić trochę atmosferę. Wtem jedno czarne oko umknęło gdzieś w bok. - W każdym razie raczej nie zabawię cię niczym wybitnie górnolotnym i ciekawym, ale za to znam coś co poprawi humor nawet umarlakowi. - urwał zbaczając na chwilę ze ścieżki w gąszcz zarośli. Tam pokręcił się niedługą chwilę, wychodząc z całym krzaczkiem soczystych poziomek w pysku. Na wyciągniętej szyi podsunął je zachęcająco klaczy pod chrapy.
ReplyDeleteOstatnia uwaga siwej nie była czymś, czego spodziewałby się wobec swojej osoby, więc aż zastrzygł uchem, ale zanim zdążył się zmieszać czy w jakiś sposób spłoszyć, słowa same w starym odruchu popłyęły z jego pyska. - Z dwojga złego wolałbym Ciebie, niż drugiego takiego starego dziada jak ja. - Mruknął, natychmiast zdając sobie sprawę z tego, że po raz kolejny naruszył swoją maskę i postanowienia, co do własnej zamkniętości. Zachował jednak przy tym obojętną minę, jedynie tonem głosu sugerując, że jego odpowiedź była w podobnym tonie, co wypowiedź klaczy. Uszy ustawił w naturalnej pozycji, nie dając po sobie poznać, że jest pewnie jeszcze bardziej zmieszany od niej.
ReplyDelete- W takim razie ruszajmy, bo ugotuję się na tym warze i tyle będzie z `dodatku` do rodzinki - zarżała pociesznie i skierowała się w górę rzeki. Jeśli było to możliwe, szła w cieniu. Co rusz poruszała swym ogonem przetykanym gwiazdami - chcesz coś o mnie wiedzieć...przybyłam tu na polanę Tum Fae z Persji z miejscowości Yasuj, która znajduje się w Górach Zagros. Jestem Córką nieżyjących już Wiecznego Płomienia i Gwiazdy Północy. Byli parą Królewską, więc ja mam tytuł książęcy, ale jakoś się z nim nie obnoszę, bo nie mam w zwyczaju - dotarły nad wodospad i Chill weszła do wody parskając z błogością - długą drogę przebyłam. Nie mam już nikogo...więc może tu znajdę skrawek domu? - spojrzała na Siwkę. W Jej ślepiach można było dojrzeć mieszankę smutku, melancholii, bólu po stracie bliskich - to tak w kilku słowach o mnie...mam nadzieję, że na dziś tyle wystarczy?
ReplyDeleteOdnosił wrażenie, że zaczyna się łamać po tym, co usłyszał od klaczy. Nie, on nie tyle akceptował, co już przestał się przejmować i w tej chwili naprawdę niewiele się dla niego liczyło. A przynajmniej tak właśnie sobie wmawiał, dlatego nie mógł pozostać obojętny na jej słowa, bo jednak się przejmował. Nawet jeżeli nie chciał się do tego przyznać i walczył z samym sobą. - Niektóre rzeczy trzeba zaakceptować, nawet jeżeli nie można się z nimi do końca pogodzić... - Powiedział dość cicho, jakby nie był do końca pewien, czy powinien odsłaniać się przed siwą w takim stopniu, jednak szybka zmiana tematu ze strony Vvindy zlała się trochę z wypowiedzią jednorożca, a on sam szybko podchwycił rozmowę o roślinach. - Mogę Ci polecić te same zioła, co Schanel. Tylko uważaj, bo są dość mocne i mają efekty uboczne w postaci lekkiego odurzenia. Wystarczy nawet jeden kwiat, jeżeli ból będzie naprawdę dokuczał, to po pewnym odstępie czasu drugi. - Pouczył ją nadal odrobinę nieswój.
ReplyDelete- Byłbym w takim razie najbardziej nietuzinkowym "Pogromcą Nekrusów" wszech czasów. - parsknął rozbawiony, wsuwając resztkę przyniesionych przez siebie owoców wraz z łodyżkami. - "Cześć chłopaki, wiece co? W sumie przyszedłem was wysłać znów do Piekła gdzie wasze miejsce, ale cóż. Może Poziomkę?" - zrobił w kierunku towarzyszki śmieszną, teatralną minę jaką zaprezentowałby przy tej sposobności owym Nekromantom i zaśmiał się pod chrapą. - O nie. Stanowczo wolę dzielić się swoimi "uszczęśliwiaczami" z tobą i resztą rodziny. Przynajmniej mam pewność, że żadne z was nie zechce nasłać na mnie bandy kościotrupów.
ReplyDelete- Wcale nie przeczę, że jest to dość kuriozalny pomysł na poprawę humoru, ale przecież ja sam już od dawna należę do szlachetnego grona tych ekscentrycznych osób, którym nigdy nie wiadomo o co tak naprawdę chodzi, więc mam ku temu prawo. - parsknął, wesoło i energicznie podrzucając masywną głową, aż rozwichrzona czerń grzywy totalnie nie zasłoniła mu oczu. Dmuchnął zatem z całej siły, by po omacku nie wleźć w jakieś drzewo. - Ktoś kiedyś wspomniał, że właśnie przez to dzień spędzony w moim towarzystwie nabiera tajemniczo brzmiącego terminu "dziwactwa". - uśmiechnął się do klaczy poprawiając ułożenie piór, z których jak zawsze posypała się znaczna garść smolistej sadzy. - Ale w końcu czy nie każdy z nas ma w sobie coś osobliwego?
ReplyDelete- Ależ do niczego mnie nie zmuszasz - uśmiechnęła się pod chrapą i rozłożyła skrzydła, by nimi potrząsnąć. Siwka wskakując do wody ochlapała Ją. Chill parsknęła cicho - nikt z Mojego Klanu nie przeżył...no oczywiście prócz mnie. Chciałabym mieć weselszą opowieść dla Ciebie, no ale niestety stało się tak, a nie inaczej. Gdyby nie Mój zapał do wędrówek po ziemi i niebie, pewnie podzieliłabym los Mego Stada. No ale jak się to mówi, głupi ma zawsze szczęście - zarżała pod chrapą - i każda rodzina, która przyjmuje Cię z otwartymi skrzydłami jest godna Pieśni Pochwalnych - znów zarżała - wybacz Moje dziwne poczucie humoru. Ono jakoś pozwoliło mi przetrwać te ciężkie chwile - spojrzała na Shade i pokiwała lekko łbem, a dziwo grzywa się rozwiała.
ReplyDeleteZareagowała uśmiechem na Jej tyrpnięcie. Sama ugięła smukłą szyję i zaczęła pić. Na taki upał organizm reagował wielkim pragnieniem. I tu nasuwa się pytanie...czemu ta, co włada ogniem, nie boi się wody...ano właśnie. O tym pewnie opowie innym razem. Uśmiechnęła się pod chrapą i gdy uznała, że jest Jej wystarczająco chłodno wyszła na brzeg - cieszę się zatem, że nie wadzi Ci Moje poczucie humoru - powiedziała miękko i schowawszy się pod drzewem oparła się o pień swym lekko pękatym bokiem - a Moja radość będzie tym większa, gdy zostaniecie Moją rodziną - nie skomentowała części wypowiedzi o tragicznej śmierci bliskich Vvin. Może przyjdzie czas, że Siwa zechce opowiedzieć o tym, ale jeśli nie, Rdzawa to zrozumie. Przymknęła ślepia i parsknęła cicho. Zamyśliła się nad jedną rzeczą.
ReplyDeleteSiwek rzeczywiście nie podjął tematu, ponieważ wcale nie miał ochoty roztrząsać tego, na co się godzi, czemu się sprzeciwia i dlaczego właśnie tak, a nie inaczej. Musiałby za bardzo się uzewnętrznić. W stopniu, na który jeszcze (lub już) nie był gotowy. Uszy jednorożca odruchowo nieco się skuliły, okazując tę niechęć, jednak on sam w żaden inny sposób nie dał po sobie poznać tego nieznacznego pogorszenia humoru, a i uszy dość szybko naprostował. - Istnieje możliwość, że zapomniałem jej powiedzieć, ile powinna jeść tej rośliny... - Przyznał, podchodząc za klaczą do wyjścia. - Oczywiście, chodź. - Zgodził się i ruszył ścieżką w dół, rozglądając się za zielskiem, które rosło na tych terenach dość pospolicie.
ReplyDelete(x)
Na jej wzmiankę o żartach ogier mimo woli nadął dobrze zarysowane czarne policzki i zaśmiał się cicho pod nosem, rozumiejąc co klacz chciała tym delikatnie zasugerować. Podążając tuż za nią przez zarośnięty fragment ścieżki przymknął również osłonowo powieki i kontynuował rozmowę. - Skromnych żarcików nie odmówiłbym sobie w życiu. W szczególności takich, które nikogo nie ranią. - mrugnął do siwej jednym okiem nastawiając uszy na przyjemny rechot żab. - Lubię wesoło podchodzić do otaczającego mnie świata nawet, jeśli przydarzy mi się jakaś przykra przygoda. W końcu mówią, że "śmiech to zdrowie". - dodał mocno ryjąc ogromnymi i ciężkimi kopytami miękką ziemię przy zalewie. - A jak z tobą? Zawsze widzę cię sympatycznie uśmiechniętą i pełną pozytywnej werwy do życia, że aż miło patrzeć i rozmawiać. - uśmiechnął się zza grzywki. - To twoja maska, czy prawdziwe oblicze?
ReplyDeletePotarła bokiem o chropowatą korę drzewa. Znów zawiesiła swe miodne ślepia na Siwej - że tak powiem, skrzydła sobie zlatałam. Persja jest daleko stąd. A zanim tu się wybrałam, chciałam zwiedzić Tybet i Chiny. Dopiero po kilkudziesięciu latach pobytu w tym azjatyckim państwie wybrałam się w dłuższą podróż. I los chciał, że trafiłam na Tum Fea - uśmiechnęła się pogodnie pod chrapą - a teraz tak z innej beczki. Pójdziemy do lasu? Widziałam tam ostatnio soczyste maliny...a takim nie przepuszczę - zarżała - uwielbiam owoce lasu - zastrzygła uchem i odeszła od drzewa. Upał nieco zelżał.
ReplyDeleteZmiana tematu znacznie ułatwiła powrócenie względnie dobrego humoru siwka, a przynajmniej tej jego zwykłej obojętności i opanowania, więc nastrój między nim a jego kompanką zdawał się powoli normować. Lubił w Vvindy to, że nawet jeżeli poruszała jakiś temat, to nie drążyła go, gdy dawał do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę. - Czyli moja pomyłka nie ma takich złych skutków, eh? - Skomentował luźne podejście Schanel do zaleceń doktora, leniwie machając ogonem. Nie zaprzestawał oczywiście skanowania okolicy w poszukiwaniu zielska, mającego pomóc klaczy z bólem oka. - Żółte kwiaty, jak większość roślin. Mają drobne płatki, zazwyczaj rosną w niewielkich kępkach. - Wyjaśnił i zerknął kątem oka na Vvindy.
ReplyDelete- Dziekuję, jest tu pięknie. - machnął delikatnie skrzydłami, nie chcąc uderzyć jej tak, jak przypadkiem zahaczył o łeb Lafandilla. - Nie mogłem chyba trafić w żadne ładniejsze miejsce niż to. - brakło mu słów. Naprawdę chciał powiedzieć coś więcej, okazać, jak bardzo jest wdzięczny, że go przyjęli i że może zostać, i że mu się podoba, ale... nie potrafił wykrztusić ani słowa. Prawie 5 lat samotnej wędrówki zmieniło go, choć przedtem tego nie zauważył.
ReplyDelete- Tak dla pewności powiem, że absolutnie nie miałem zamiaru o nic cię oskarżać, a już na pewno nie o sztuczność. - uśmiechnął się do niej niezbyt mocno, przystając zaraz obok na brzegu. Skrzydła oczywiście odruchowo nieco mocniej przycisnął do boków, aby przypadkiem nie pomoczyły się w jakiś magiczny sposób. Przezorny zawsze ubezpieczony. - Zapytałem, bo mało w swoim życiu spotkałem istot podobnych tobie czy mnie. Osób dotkniętych troskami jak wszystko na świecie, ale jednak potrafiących obrócić je w dobrą kartę. Zawsze pogodnie, z uśmiechem, pomocnie przez życie. - wyjaśnił, chwytając z przyjemnością w czerń swoich chrap rześki zapach wilgoci. - Dobrze spotkać na swojej drodze kogoś z podobnym etosem.
ReplyDeletePotrząsnęła łbem i uniosła lekko górną wargę - no wiesz, dobiegam 700 lat. Wiem, że nie widać, bo dobrze się trzymam - zarżała pociesznie i zaczęła rozglądać się za owockami - no tak...wiele widziałam Droga Vvindy. Ale uwierz mi, że nie tylko tych dobrych i pięknych rzeczy - powiedziała nieco smutnym głosem - ale o tych pięknych się tylko opowiada - powiedziała zaraz rozentuzjazmowana. Znalazła jagódki i zaczęła je skubać - Chiny mają swe bajeczne zakątki. Miło mi tam upłynął czas. Ale chciałam czegoś więcej, dlatego je opuściłam. Teraz mam Was i nigdzie się nie ruszam - uśmiechnęła się ciepło do Siwej - chyba właśnie tego mi brakowało.
ReplyDelete- Heh... - spuścił łeb, gdyby nie sierść na ganaszach, na pewno by sie zarumienił. - Są trochę za duże, jeśli jestem na ziemi, ale w powietrzu sprawdzają się znakomicie. - rozłożył szeroko jedno z nich, prezentując je w całości. - Mają duże pole przypięcia do łopatki, a jednocześnie bardzo zwrotny staw obrotowy o tu - dźgnął pyskiem nadgarstek skrzydła. - dzięki czemu mogę robić najróżniejsze ewolucje bez obaw, że coś sobie złamię.
ReplyDeleteNo tak, Schanel rzeczywiście nie wyglądała na taką, na której przedawkowanie zioła zrobiłoby większe wrażenie. Może nawet by się uśmiechnął na to spostrzeżenie, jednak miał przeczucie, że rozmowa zaraz potoczy się w mniej bezpiecznym i przyjemnym kierunku. Na jego nieszczęście, przeczucia go nie zawiodły, bo siwa poruszyła w końcu temat tego śmierdzącego zielska. Prawdopodobnie gdyby chodziło o cokolwiek innego, skłamałby bez zmrużenia oka, żeby zachować tajemnicę, ale w przypadku tej rośliny nie mógł tak postąpić, bo jeszcze komuś przyszłoby do głowy ją zjeść... - Wiem, wiem. Obniża ciśnienie krwi, zwalniając akcję serca, ale to dość silny lek i zjedzenie nawet jednej łodygi może poskutkować tym, że nawet końskie serce zwyczajnie przestanie pracować. - Oczywiście chodziło o zdrowe końskie serce, bo jego miało skłonności do przyspieszania swego rytmu i doprowadzania się do stanu przedzawałowego, więc dla jednorożca takie ziele było zbawienne.
ReplyDelete- A to z bardzo prostego powodu, więc nie musisz za nic mnie przepraszać. - popatrzył na siwą towarzyszkę z błyskiem stanowczości w czarnych perełkach swoich oczu i uśmiechnął się znów do niej bardzo łagodnie. - Moje skrzydła to mocny sprzęt, ale rodzinnie mają małą wadę w postaci tej sadzy, którą widzisz. - odgiął lekko jedno od swojego boku i potrząsnął mocno lotkami, z których posypał się ów czarny śnieg. - My Kruki bazujemy trochę na zasadzie ćmy, albo motyla w połączeniu z ptakiem. - zaczął wyjaśniać spokojnie, pokazując cały kształt i opływowość swojego pokrytego cienką warstwą tłustego pyłu "machadełka". - Pozbawieni tego smolistego nalotu nie możemy wznieść się w powietrze. - dodał, starając się też zademonstrować, że te "zużyte", odlepiające się od piór drobinki szybko zaczynają schnąć i opadać na ziemię jak prawdziwy popiół. - Skóra produkuje je na bieżąco, choć nikt nie wie dlaczego akurat nasza rasa pegazów jest tak dziwaczna i jednocześnie upośledzona pod tym względem. - zaśmiał się chwilkę, cały czas mając Vvindy na oku ciekawy jej reakcji i opinii. - Jest niby legenda mówiąca o początkach Kruków i o tym jak powstaliśmy, ale trudno dać jej wiarę. Nie to żebym był niedowiarkiem, jednak dziwnie się jej słucha i o niej myśli.
ReplyDeleteCzarna siedziała pod jednym z drzew. Gdy jej wzrok padł na sylwetkę Alphy wstała i się skłoniła. - Salve. - Uśmiechnęła się ciepło. - Dziękuję. Nie narzekam. W stadzie jeszcze całkiem się nie zadomowiłam, ale to przyjdzie z czasem. - Przyznała. - A Ty ? Jak ci żywot mija ? - Zagadnęła.
ReplyDelete- Z chęcią. - cofnął jedną z przednich nóg, kłaniając się. - Panie przodem. - dodał z szelmowskim usmiechem, szykując się do startu.
ReplyDeleteWłaśnie dostrzegł poszukiwane przez nich ziele i kierował się powoli w jego stronę, aby wskazać towarzyszce i pokazać jadalną część. Nie był świadom rozmyślań klaczy, ale liczył na to, że nie skojarzy ziółek z nim i jego sekret wciąż będzie bezpieczny. - Nie wydaje mi się, żeby ktoś chciał próbować takie śmierdzące zielsko. - Uznał, mając nadzieję, że się nie myli i nie ma do czynienia z idiotami. Ani ze zbyt ciekawskimi końmi, które swą ciekawość gotowe byłyby przypłacić życiem. Zatrzymał się przy krzaczku, przy którym rosły przeciwbólowe rośliny i pyskiem wskazał je kompance. - To te. Dawka, którą Ci poleciłem, jest optymalna dla normalnego konia, ale jeżeli będziesz się czuła po niej źle, następnym razem po prostu spróbuj zjeść mniej. - Polecił i kopytem wskazał liście ziela, które to miała zażywać siwa.
ReplyDelete- To się okaże czy zaskoczy. Jest bardzo osobliwa, trochę dramatyczna i w moim odczuciu urywa się w niewłaściwym momencie. - mrugnął do niej z kolejną falą uśmiechu i odchrząknął, chcąc zabrać się do wtajemniczania Przywódczyni w swoją legendę. Przed nią akurat nie wypadało mieć większych tajemnic, bo w końcu w swojej łaskawości pozwoliła mu mieszkać na swojej ziemi. Wet za wet. - Podobno wszystko zaczęło się od ulubieńca Apolla, którym był właśnie kruk. - zaczął, zataczając wzrokiem okręg na czystej tafli wody. - Pewnego dnia Bóg ten wysłał go do Jeziornego Świata, aby ptak przyniósł wodę. Czarnopiór odkrył jednak po drodze drzewko figowe i zamiast wykonać powierzone mu zadanie przysiadł na nim i zaczął opychać się soczystymi owocami. Został ukarany za swoje nieposłuszeństwo. - ciągnął. - Apollo umieścił go w konstelacjach, po ciemnej stronie księżyca, lecz pilnująca nieba Hydra nie dopuściła ptaka do picia z Pucharu. Został więc on skazany na pragnienie. - chrząknął i przerzucił wzrok na siwą pegazicę, by snuć opowieść dalej. - Rozwścieczony kruk zaczął obmyślać ucieczkę, która uwolniłaby go od tych wiecznych mąk. Podobno zawarł pakt z konstelacją konia, który dzięki swojej sile i szybkości miał pomóc mu w opuszczaniu nieboskłonu. Ptak dosiadł zatem wierzchowca i razem wyrwali się z gwiazdozbioru, nie wiedząc że siedem par bystrych oczu Hydry nie dają się tak łatwo wywieźć w pole. Gniew potwory był srogi. Mówią, że jedna z jej długich, pokracznych głów uderzyła z impetem o konia, a ten tracąc równowagę runął w dół na Ziemię, rozbijając się wraz z krukiem o skalną grań wysokich gór. - potrząsnął pyskiem i kontynuował. - Dowiadując się o ucieczce tych dwojga Apollo wpadł w szał. Dzięki swoim boskim mocom scalił uciekinierów w jedno ciało, aby już na zawsze żałowali swojego występku, nie mogąc się od siebie uwolnić. Legenda głosi, że w związku z miejscem więzienia w jakim przebywał kruk, czyli po ciemnej stronie księżyca, za sprawą boga od teraz miał słabnąć i gasnąć przy każdym nowiu. - uśmiechnął się odrobinę pod nosem, sugerując klaczy rozpoznanie następnej słabości jego rasy. - Co do popiołu zaś, to podwojona kara za nieprzyniesioną wodę. Od dziś czarny Skrzydłokoń miał się jej bać. jak ćma wrzucona w kałużę... - i uniósł lekko skrzydło, z którego sypnęły się miękko drobinki sadzy, tak bardzo przypominające pył wspomnianego owada. - Jak pewnie się domyśliłaś, tą górską granią jest właśnie moja ojczyzna Carpe Dun, z której tu do was przybyłem. Po naszemu, nazwa ta oznacza po prostu "Kruczy Wierch". - poruszył uchem, wracając głębią smolistych oczu na taflę wody - I to właśnie koniec tej opowieści.
ReplyDeleteSpojrzała na Nią po czym przycupnęła komicznie na zadzie i postukała kopytem po umorusanej jagodowym sokiem górnej wardze - och tak...oczywiście. Nawet nie wiesz jak bardzo - na Jej pysku wymalowała się teatralna powaga - ten kolor...aromat i bajeczny smak. Nie równa się z niczym innym...- zerknęła na Siwkę i zarżała wesołkowato, po czym wstała z ziemi i otrząsnęła się nieco - a co do wieku, to też nie powiedziałabym, że tyle mam i cieszę się, że będę mogła służyć Moim doświadczeniem - znów się pochyliła, by oskubać kolejny krzaczek - będę robiła wszystko najlepiej, jak tylko będę potrafiła. Zawsze możesz na mnie liczyć - uśmiechnęła się ciepło do Klaczy.
ReplyDelete-No pewnie masz rację. - zarechotała krótko i tknęła Siwą zaczepnie skrzydłem w bok, kiedy zobaczyła jej charakterystyczne mrugnięcie. Z głupim wyszczerzem na ganiadym pysku przez chwilę szła w zupełnej ciszy i obserwowała wszystko dookoła z ogromnym zaciekawieniem. Drgnęła jednak, słysząc głos Shade i zastrzygła jednym uchem w jej stronę, postanawiając skupić na niej całą swoją nieobecną wiecznie uwagę. ( o ile uwaga może być nieobecna. ) - Może i tak, ale myślę że dobrze się stało, że trafiłam właśnie tu, a nie gdzieś indziej. - przyznała szczerze i chyba nie chcąc już więcej rozmawiać na ten temat zarzuciła zabawnie smukłym łbem. - Ah.. no coś ty, poradziłabyś sobie doskonale, ostatnio właśnie chyba dowodzę, że na Bethę nie za bardzo się nadaję, ciągle mnie nie ma... - westchnęła i posłała jej przepraszające spojrzenie. Niestety miała tyle na głowie.. nie wyrabiała się dosłownie z niczym. Ale postanowiła to w końcu zmienić i uczestniczyć w życiu całego stada pełną parą! W jej granatowych ślepiach pojawiła sie iskierka wielkiego podekscytowania i Szynka zarżała krótko, lecz donośnie. Kiedy obie klacze znalazły się na rozwidleniu dróg, skarogniada przystanęła i przez chwilę patrzyła się to w prawo, to w lewo. - cholera, myślę że w prawo, ale pewności nie mam... - zerknęła na nią niepewnie i uniosła łuki brwiowe, zastanawiając się co na to powie Vvindy.
ReplyDelete- Kiedy byłem jeszcze bardzo mały, uwielbiałem gdy podczas niepogody cała moja nieliczna rodzina zbierała się w wielkiej, skalnej jaskini i przy stukocie deszczu Nestorzy Rodu snuli przeróżne bajdy i opowieści. - wyjaśnił klaczy z wątłym, na poły rozmarzonym uśmiechem jeszcze przez dłuższą chwilę obserwując łagodnie rysujące się na tafli okręgi, które hyrze pstrągi tworzyły swoimi rybimi dziubkami polując na owady. - Byłem nimi zachwycony i łapałem je w lot w wyobraźni udając potem, że jestem jednym z tych heroicznych, stadnych bohaterów walczących niestrudzenie z wrogami na Równinach. - zaśmiał się na samo wspomnienie swoich źrebięcych lat i unosząc delikatnie łeb z pogodą ducha wejrzał w pysk siwej. - To pewnie dlatego wydaje ci się, że potrafię opowiadać. Cieszę się, że lubisz mnie słuchać.
ReplyDelete- Cokolwiek się wydaje, wcale nie tak łatwo zmienić moje plany. - uśmiechnął się już stanowczo wyraźniej, prostując swoją zwartą postawę ciała do tej mniej nijakiej, pochłoniętej wspomnieniami. - To prawda, że zazwyczaj nie wracam myślami do tego co było, ale od czasu do czasu dobrze jest wspomnieć o tym komuś przy rozmowie. Zwłaszcza osobie, którą się lubi. Przyjaźni nie kształtuje się przecież tylko tym co jest dziś, teraz, na miejscu. - mrugnął chyłkiem do siwej, dobrze wiedząc że ta z pewnością to dostrzeże i zrozumie intencje wypowiadanych przez niego słów. Na prawdę miło spędzało mu się z Przywódczynią czas na pogaduszkach i dlatego uważał, że powinna poznać jego szczerą naturę, która nie lubiła skrywać zbyt wiele w obecności "tych na prawdę lubianych". - A i dziękuję za miłe słowa odnośnie mojego domniemanego "bohaterstwa". Co prawda to nie ja jak heros rzuciłem się na potworę lecz ona na mnie. Stanąłem jedynie w swojej własnej obronie. - parsknął z nutą przyjemnego rozbawienia i zwrócił oczy na dalszą część strumienia, a potem znów na Vvindy. - Idziemy dalej? Zapowiada się słoneczny dzień.
ReplyDelete- Czasem lepiej przetrzymać ból, niż faszerować się ziołami. - Skwitował jej uwagę, kiedy schylała się po roślinę. Zabrzmiało to trochę głębiej, niż się spodziewał, a może po prostu odczuwał teraz ból psychiczny i zaczął zastanawiać się, co jest jego "ziółkiem". Czy w ogóle jest coś, co potrafiłoby mu to cierpienie złagodzić. Potrząsnął jednak łbem, odganiając te rozważania jak upierdliwe muchy (które przy okazji też odpędził). Na następne słowa towarzyszki podniósł trochę głowę i wlepił w nią spojrzenie brązowych oczu. - Wybacz, mam jeszcze sporo pracy. Zioła same się nie zerwą. - Skłonił się na pożegnanie, bo najwidoczniej właśnie planował się zmyć. - Do zobaczenia.
ReplyDelete(Przepraszam za to, ale jestem już nieprzytomny...)
- Proponuję do gór, wzdłuż nich i meta przy rzece jak najbliżej naszej polanki się da, by nie wlecieć w drzewa! - odkrzyknął, doganiając ją bez trudu. Uniesienie myszatego ciała, mimo, że do szczupłych nie należało, dla ogromnych skrzydeł było niczym, jednym machnięciem pokonywał więc ogromne odległości. Z przednimi nogami przyklejonymi do brzucha, tylnymi wyciągniętymi prawie poziomo za siebie, szyją podobnie, dawał się ponieść wiatrowi. Już właściwie wyprzedzał VVindy...
ReplyDeleteNA aksamitny pysk klaczy wystąpił delikatny uśmiech. Alpha wiedziała jak poruszyć w niej delikatne struny. Wstała i potrząsnęła łbem, otrzepując grzywę z trawy. - Bardzo chętnie. - Odparła. - Powiadasz, że przybyło ci zmartwień... Żebyś tylko się nie przemęczyła. To ma fatalne skutki dla zdrowia. - Parsknęła, gdy koło niej zakręcił się niewielkiej wielkości ptaszek.
ReplyDelete- Sugeruję przejść się na nieco bardziej otwarte tereny i gdzieś, gdzie nie będę musiał tak bardzo zwracać uwagę na swoje felerne skrzydła. - odezwał się po krótkim namyśle i rozglądaniu się w poszczególne strony. - Męczy mnie już ich napięta pozycja. - wyznał też, kierując się do siwej z następnym miłym uśmiechem. - Co powiesz na spacer w kierunku gór i tych ciekawych ruin miasta? Wiem, że to może niezbyt bezpieczne miejsce, ale zżera mnie nieodparta ciekawość. Nikt przecież nie każe nam wędrować po niestabilnych murach. Chciałbym tylko przyjrzeć się im z mniejszej odległości niż wyrwa mojej skalnej "sypialni". - zaproponował i z ciekawością wejrzał Przywódczyni w oczy czekając jej reakcji.
ReplyDelete- Dam z siebie wszystko - powiedziała z przekonaniem - i nie wiem, jak Ty, ale ja się już najadłam - uśmiechnęła się do Siwej. Uniosła wysoko łeb i rozejrzała się - dziś pogoda sprzyja spacerom. Masz jakieś ciekawe miejsce, do którego mogłybyśmy się udać - rozłożyła skrzydła na tyle, na ile pozwalały drzewa i potrząsnęła nimi, by pióra się nastroszyły. Po chwili złożyła je z powrotem - jeszcze nie zdążyłam poznać wszystkich zakątków. Ale wiem, że na Tum Fea szybko nie pójdę. Wystarczyło mi kilka chwil w tamtym miejscu - powiedziała cicho. Wydawać się mogło, że Jej głos przesiąknięta jest bólem i strachem.
ReplyDeleteI Ona oczyściła swój umorusany jagodowym sokiem pysk. Spojrzała na Towarzyszkę z pogodnym uśmiechem - chętnie poznam to urocze miejsce. Mimo, iż była w wielu pięknych krainach, chłonę każdą nowość, jak gąbka, więc jestem chętna na spacerek - wyprostowała szyję i potrząsnęła grzywą, z której posypały się kwiatki. Parsknęła cicho, bo jakiś żuczek załaskotał Ją w ucho. Poszła w kierunku, które wskazała Vvin. Nie miała zamiaru się spieszyć, bo to miał być spacer, a nie maraton. Poprawiła skrzydła i zerknęła na Siwą - a co do Tum Fea...jak już wiesz zapewne Moim żywiołem jest Ziemia i jestem z nią związana. A tamta kryje straszne sekrety. Nie chcę już się tam zapuszczać. Wolę bardziej radosne miejsca - omiotła ogonem oba swoje boki. Dłuższą chwilę szła w milczeniu.
ReplyDelete