21:25:17 <Lafandill>Słysząc w międzyczasie o zbiórce w okolicy jaskiń, Czarnopiór pod swoją kruczą postacią, w której czuł się znacznie pewniej u wrót ponurej jaskini. Siedział zatem ze szponami tuż nad skalistym portalem do pieczary i rozglądał się w oczekiwaniu na innych.
21:27:07 <Pongo>Kiedy pojawiły się pierwsze konie, Pongo w końcu zeskoczył ze swojej ukrytej na szczycice wzgórza kryjówki i zapikował, lądując tuż przed nosem Lafandilla.
21:27:41 <RedChilli>Deszcz zdaje się przestał padać, więc Klacz wyszła z jaskini i spojrzała na niebo. Parsknęła oburzona. Machnęła dziwo ogonem i na dno jaskini posypały się gwiazdy.
21:30:43 <Lafandill>Kiedy myszaty rąbnął w lądowaniu kopytami tuż przed Krukiem, wielkie ptaszysko obruszyło się mocno i strosząc grube pióra na podgardlu zakrakał głośno w reprymendzie. Nie potrafił niestety mówić pod tą postacią, gdyż twardy dziób nie umiał się odpowiednio wyginać tak jak wargi.
21:32:09 <Pongo>- Dzisiaj jest wielki dzień! - uśmiechnął się, głównie po to, by zakryć zdenerwowanie. Nie lubił samemu pakować się w kłopoty...
21:35:00 <RedChilli>Przyglądała się Krukowi i Konikowi. Chrząknęła pod chrapą - dobry wieczór - przywitała się. Mogli Jej nie zauważyć, no ale cóż. Poruszyła nieznacznie skrzydłami i wyszła całkowicie z groty. Przystanęła gdzieś z boku i przyglądała się drżeniu mięśni Ponga - pomożemy Ci na tyle, na ile to będzie możliwe. Więc nie ma obawy.
21:36:00 <Vvindy>Wiedząc doskonale, że pozostali czekają na nią u wejścia do jaskini ruszyła galopem przez las, ku miejscy gdzie czekały na nią przygotowane uprzednio pochodnie. Z niemałym trudem umiejscowiła je na swym grzbiecie "obejmując" skrzydłami by upewnić się, że nie zgubi ich po drodze. Ostatnią zatrzymała już w zębach by nie tracić już żadnej cennej sekundy dnia i ponownie wyrwała chyżo, tym razem pod górę - ku Szachownicy. Oczywiście została wyraźnie z tyłu i na miejscu zbiórki pojawiła się jako ostatnia dysząc
21:36:16 <Vvindy>ciężko i raz po raz okazując różowe wnętrze chrap. Zwolniła dopiero zbliżając się do reszty i kiwnęła do nich łbem, wypuszczając pochodnię z pyska. -No, dobrze, że wszyscy już są. To czekanie doprowadzało mnie do szału.- Oznajmiła powoli odzyskując oddech i ruchem łba wskazała na prowizoryczną pochodnię z Tortowego zielska oblanego pszczelim woskiem. -To powinno zadziałam na poczwarę jeszcze lepiej niż samo zioło. Mam nadzieję, że mogę liczyć na pomoc naszych ognistych.
21:37:59 <Aparajita_Rabanhi>Bojąc się wyściubić aksamit nosa na zewnątrz, podczas ulewy pozostała w jaskini. Nie zagłębiła się jednak dalej, w trosce o własne bezpieczeństwo. Czyli tak, jak ustawa przewiduje. Ocknąwszy się z chwilowego otępienia, kątem ślepia dostrzegła wychodzącą Chilli. Zadarła więc łba, wysuwając się krok w krok za nią. Przyjrzała się towarzyszom nieco bezrozumnym spojrzeniem ciemnych ślep. Ot, najwyraźniej potrzebowała chwili, aby wytrzeźwieć letargu. Wyłączyła się bowiem na świat zewnętrzny jakieś parę godzin
21:38:21 <Aparajita_Rabanhi>temu. Cholerny deszcz, przemknęło jej przez myśl, w czasie jak obruszyła się cała, strosząc wygniecione pierze. Drętwota zeszła z niej, gdy tylko połączyła ze sobą fakty. Charknęła pod wydętą chrapą, witając wszystkich skinięciem. Potrząsnęła miedzianym łbem.
21:46:48 <Lafandill>Naburmuszony jeszcze lekko paskudną ulewą jaka miała miejsce po południu oraz nagłym pojawieniem się myszatego przed dziobem, napuszył się po raz ostatni raz, zakrakał coś chrypliwie i rozkładając czarne skrzydła zeskoczył ze skały, tuż nad ziemią w wirze popiołu i piór przeobrażając się w pegaza. - Już wszyscy gotowi? - zerknął badawczo po zgromadzonych, sprawiając wrażenie śmiertelnie poważnego. Z taką zaciętą miną i ze swoim kolorem ciała na prawdę nie wyglądał teraz zbyt wesoło. Cóż, przejmował się ch*
21:48:20 <Lafandill>*chyba, albo bał o bezpieczeństwo przyjaciół. A może jedno i drugie? - Przez pierwsze trzysta dwadzieścia sześć kroków musimy iść gęsiego, bo korytarz jest zbyt ciasny. Potem tylko parami przez następne osiemset dwadzieścia jeden, aż nie dotrzemy do jeziora.
21:51:20 <Tennant>Siwek ostatecznie również pojawił się przed wejściem do jaskini w czasie, gdy mieli wyruszać. Sam nie miał zamiaru zapuszczać się do środka, ze względu na własne słabe zdrowie, a poza tym "swoją" część zadania wykonał - pomógł Vvindy z zielem. - Dobry... - Mruknął niemrawo, już na wejściu kuląc uszy, aby zasugerować, że wcale nie czuje się tak dobrze, jak można było się spodziewać po kimś, kto zaraz miał wyruszyć jako wsparcie medyczne na starcie z potworem. Ale w końcu co to za medyk, który sam w ciemnych
21:51:21 <Tennant>korytarzach będzie słaniał się na nogach i jedynie wadził innym? Nie był jednak dość przekonujący a i prawdopodobnie nie śmiałby odmówić Alphie, gdyby nakazała mu iść, więc nastawił się na to, że będzie musiał stworzyć bardzo dokładną mapę w pamięci i najwyżej jeżeli źle się poczuje, to ucieknie na zewnątrz. Albo nadgryzie pochodnię...
21:53:37 <Pongo>- Chodźmy do środka. - przestępował z nogi na nogę, chcąc JUŻ TERAZ tam wejść, załatwić sprawę i wyjść. - Ktoś to wywabi, czy pchamy się w przysłowiowa paszczę bestii? - spojrzał na towarzystwo badawczym wzrokiem.
21:55:55 <RedChilli>Zerknęła na przybyłą Vvin - widzę, że tak, jak ja nie mogłaś się doczekać - uśmiechnęła się do Niej ciepło. Usłyszała ruch za sobą i okręciła łeb - jak się spało Droga Raj? - przeniosła na powrót wzrok na Lafandilla - ja od wczoraj. Ale jakoś nie mogliśmy się zgrać - zarejestrowała przybycie naburmuszonego i widać niezadowolonego z obrotu spraw Jednoroga. Cofnęła się do wnęki jaskini - obawiam się Pongo, że on się nie da wywabić, więc jak mówisz, pchamy się do przysłowiowej paszczy bestii.
22:00:14 <Vvindy>-Całe szczęście, że jesteśmy już wszyscy. Zwłoka nie ma sensu.- Zadecydowała pełnym powagi skinieniem łba decydując, że nastał czas by udać się w głębię jaskiń.- Pongo, myślę, że najrozsądniej będzie jednak udać się do środka. Przynajmniej wiemy jak bestia zachowuje się wewnątrz. Ciężko przewidzieć do czego byłaby zdolna w amoku wypchana na światło dzienne. Jakieś sugestie względem szyku? Prosiłaby tylko by Lafandill prowadził, przynajmniej na początku.- Wydała jeszcze ostatnie rozkazy, czując, że rozsądnym
22:01:02 <Vvindy>będzie okazanie swego 'autorytetu' przed tak niebezpieczną przygodą. -I proszę, niech nikt nie zgrywa bohatera. Najważniejsze byśmy wszyscy wyszli z tego cało.- Skończyła z łagodnym uśmeichem i wskazała łbem na wejście do jaskini. -No to w drogę.
22:10:22 <Lafandill>Jeśli będziemy posuwać się po omacku i to na dodatek licząc kroki, droga w dół zajmie nam stanowczo zbyt dużo czasu. - wtrącił sensowną uwagę w stronę Przywódczyni, marszcząc w powadze sytuacji parę czarnych jak smoła "brwi" - Chciałbym prosić, żeby Ryża zaogniła ciało i wysunęła się przede mnie na sam szczyt szeregu. Dzięki temu szybciej dotrzemy do jeziora, a w razie niebezpieczeństwa jej przesadna szczupłość pozwoli mi wcisnąć choćby łeb nad jej łopatką i jakoś zareagować. Pongo też jest dostatecznie*
22:11:27 <Lafandill>*niski, aby przecisnąć się pod naszymi kopytami i zareagować, dlatego chciałbym aby był za mną. - odetchnął i pytająco skierował wzrok najpierw na Ryżą, potem na Ponga, a na samym końcu na Vvindy, oczekując od niej ostatecznej decyzji.
22:16:30 <Aparajita_Rabanhi>Odetchnęła, odstępując roztropnie od wejścia do jaskini, bowiem przedtem stała w niej jak kołek. Przystając sobie gdzieś na uboczu, a jednak tak, by dobrze słyszeć każdego z osobna, z ciepłym uśmiechem posłała znajomej skinienie. Nie spała, ale czy wyłączenie się może zbytnio różnić się od snu? Mniejsza z drobiazgiem. Kodując we łbie informacje, jakich udzielił im Kruczy, odnotowała etapowo ilość kroków, przez moment starając się utrwalić je sobie w pamięci, zwłaszcza, że nigdy w podobnym miejscu nie była.
22:17:02 <Aparajita_Rabanhi>Westchnęła tylko, delikatnie podenerwowana, ale pokrzepiał ją fakt, że zapewne nie tylko ona miała się tam zapuścić po raz pierwszy. Zesztywniała na moment pod ciężarem słów Lafandilla, jednak po chwili uśmiechnęła się doń łagodnie i wyprężyła delikatnie postawę, aby z sapnięciem smoczyska przybrać postać ognia. Potrząsnęła przy tym grzywą, rozsiewając aurę gorąca. Płomień pożarł ją szybko i bezszelestnie, od czubków kopyt, przez lotki skrzydeł, aż po krańce uszu i włosie grzywy. Tak czy siak, niezależnie
22:17:24 <Aparajita_Rabanhi>od decyzji Vvin i kolejności w szyku, była gotowa do drogi.
22:18:54 <Pongo>Stanął posłusznie na wybranym przez Lafandilla miejscu, czekając aż szereg się ustawi i wtedy ruszył we wskazanym kierunku, starannie trzymając skrzydła dociśnięte do grzbietu. Nie chciał poranić ich przed walka, tam przecież przydadzą mu się bardziej.
22:21:04 <RedChilli>Cofnęła się. Skoro nie została wzięta pod uwagę w planie Lafandilla, to w takim razie pójdzie na samym końcu. Parsknęła cicho i potrząsnęła łbem. Zadnia część Klaczy wystawała z jaskini. Patrzyła w jakiś martwy punkt. Czekała na to, co powie Vvin.
22:25:00 <Tennant>Siwek nadal stał w miejscu, nie mając zamiaru oddać swojego ostatniego miejsca. Ktoś musiał pilnować tyłów, a skoro jemu dużo życia nie zostało, to dlaczego nie miałby się tym zająć? W każdym razie stał poza jaskinią, ciekaw przebiegu zdarzeń i wyczuwając pewne napięcie w drużynie.
22:28:56 <Vvindy>Sapnęła głucho analizując plan Lafandilla. Naturalnie wydawał się on dość składny i mając na uwadze to, iż było to jego zadanie kiwnęła tylko łbem. Jej uwagę przykuły poczynania Ryżej, która w momencie stanęła w płomieniach, które choć nie raniły jej ciała to wydawały z siebie falę gorąca. -Tylko uważaj jak jej będziesz wyglądał przez ramię. Poparzenia to już ostry dyżur.- Rzuciła żartobliwie zerkając po pozostałych - a dokładniej Tennancie i Red by upewnić się jak oni widzą ich własną wędrówkę. -Red
22:29:12 <Vvindy> pójdziesz przede mną, w razie gdyby światło Raj nie sięgało tak daleko w głąb korytarza pomożesz nam własnym światłem. Ja pójdę za Tobą a Tennant zamknie oddział. To chyba adekwatne zadanie dla kogoś z tak zacną bronią.- Oznajmiła im z poczciwym uśmiechem pakując się niespiesznie do głównej nawy pieczary. Czas na przygodę!
22:36:42 <Aparajita_Rabanhi>Łypiąc jeszcze tylko ostatni raz na Lafandilla, zapobiegliwie rzuciła mu drobny uśmieszek sugerujący, że w istocie winien uważać, kiedy będzie przeciskać się obok. W tej postaci mogła wiele wspomóc, ale też zaszkodzić, jeśli Wujaszek wyszedł na czoło zbyt pośpiesznie w gorącej wodzie kąpany. Nie śmiąc jednak wątpić w jego umiejętności zarówno przywódcze, jak i wachlarz walorów fizyczno-sprawnościowych potrząsnęła delikatnie skrzydłami, aby zagiąć je w jak najmniej wadliwej i jednocześnie najbardziej
22:37:17 <Aparajita_Rabanhi>komfrontowej dla siebie pozycji. Pusząc jak najbardziej smukłe ciało celem rzucana jak największego światła, ruszyła na przedzie, aby po chwili zagłębić się w mrok. Trzaskające złowrogo płomienie oscylowały na granicach ciała, trawiąc każdy rozgrzany milimetr. Kroki. Mniej więcej musiała wiedzieć, ile ich ma do przejścia. Ot, gwoli zapobiegliwości. Nie ociągała się jednak.
22:38:11 <Aparajita_Rabanhi>*wyszedłby, rzucania
22:42:39 <Lafandill>Utrzymując bezpieczny od płomieni odstęp od przodującej "Ogniopiórej" (jak sobie na swoją modłę nazwał w myślach Ryżą), Kruk zagłębił zaraz za nią, przez jej płomienistą grzywę rzucając spojrzenia na rozświetloną ścieżkę, aby w razie czego móc udzielić jej wskazówek co do kierunku. - Idź cały czas prosto i w dół, kierując się szlakiem z zaschłych liści, które zostawiłem. - mruknął do niejpomocnie i milknąć posuwał się dalej na przód.
22:45:09 <Pongo>- Całkiem przyjemny ten korytarz... - mruknął bardziej do siebie niż do nich, dzielnie wyciągając krótkie nóżki, by nadarzyć za reszta grupy i nie stopować ich niepotrzebnie. Miał nadzieję, że koń idacy za nim nie ma w nosie jego skrzydeł...
22:47:07 <RedChilli>Spojrzała na Siwą i ruszywszy się stanęła za Pongiem. I tak wiedziała, że światło, które dawała Raj wystarczało. Jednak musiała słuchać Vvindy. Czekała, aż kolumna ruszy. Gwiazdy mieniły się na Jej grzywie. Kilka znów spadło na ziemię. Przycisnęła do boków swoje rdzawe skrzydła. Układała sobie we łbie wszystko tak, jak powinno się to potoczyć. Ale zobaczy, jaki będzie przebieg wypadków. Cielsko się zatrzęsło. Gdy Pongo był już w odpowiedniej odległości ruszyła za Nimi. Szła dobrym dla siebie tempem.
22:52:31 <Vvindy>Ruszyła wraz z resztą raz jeszcze obdarowując ciepłym uśmiechem każdego, kogo spojrzenie udało jej się spotkać. Sama obawiała się nieco swej decyzji, bo przecież bez upewnienia się osobiście jakie warunki panują na dole zapędzała większość swego stada w kozi róg. Z drugiej strony była im wszystkim niezwykle wdzięczna za to zaufanie, którym ją obdarowali i obiecała sobie zrobić wszystko co w jej mocy by umilić im żywot, do czasu kiedy przedstawiali się jako jej rodzina. Dokładnie wymierzonym krokiem stąpała
22:53:22 <Vvindy>za Rdzawą mrużąc nieznacznie przywykłe do mroku oczy kiedy pojedyncze gwiazdy umknęły z jej grzywy. Pomimo wstrętu do pleśni starała się iść cicho i powstrzymać się od parsknięcia, by nie wydać niczemu ich pozycji.
22:55:56 <Tennant>Odnosił wrażenie, że mimo pozornej harmonii między członkami ekipy, coś wisi w powietrzu i bynajmniej nie był to smród ziół. Skulił więc uszy, wzmagając czujność i skupiając się na oddechu oraz pracy serca, żeby wytrzymać najlepiej bez ataku całą tę wyprawę. Ruszył za siwą, zamykając pochód i potrząsając łbem. Miał nadzieję, że w razie czego serce go nie zawiedzie i będzie w stanie zatrzymać potencjalnego przeciwnika chociaż na tyle, aż reszta zdoła się przeorganizować i odeprzeć atak.
22:58:09 <Aparajita_Rabanhi>Nie odwracając łba w kierunku towarzysza, zwróciła jedynie ku niemu obłe uszyska, celem wyłapania jego słów. Dorzuciwszy pod dekiel kolejną informację, strzygnęła nimi na znak zrozumienia. Ogon, posiadający całe 34 pomniejsze kręgi wił się za nią niemal tak silny i sprężysty jak ten krokodyli. Pędzel na jego końcu obijał się o pęciny, jak najściślej przylegając do ciała. Tłumiąc niespokojny oddech, filtrowała powietrze z wszelakich świństw, jak najroztropniej stawiając wartkie kroki. Żywiła lichą nadzieję,
22:58:36 <Aparajita_Rabanhi>że nie potknie się o żaden kamień, ani że nic nie wyskoczy na nią z ciemności rozproszonych jedynie do paru metrów. Z pewnością była zestresowana, a delikatne napięcie mrowiło ją uciążliwie na powierzchni skóry, czego dzięki Bogu nie dało się widzieć przez płomienie, ale za to z pewnością w lekko giętkim chodzie. Postanowiła jednak obdarzyć Kruczego kredytem zaufania, tak jak to zrobiła z Vvindy już bardzo dawno temu. Myśl, że wszyscy czuwają wzajemnie nad własnym bezpieczeństwem napawała ją otuchą. Balans
22:59:14 <Aparajita_Rabanhi>Balansując odpowiednio, naprężyła delikatnie grzbiet i szła po pochyle za śladem tak, jak jej kazano. Jest tam woda? Spytała sama siebie miałkim szeptem w myślach. A jeśli jest, to jak głęboko sięga? Gdyby w tej postaci zanurzyła się po łeb... Ciarki przemaszerowały po jej harmonijnym grzbiecie.
23:05:02 <Lafandill>Dzięki intensywnemu światłu na przedzie, podróż okazała się jeszcze krótsza niż ta, którą ogier odbył poprzednio. Po zaledwie półtora godzinnym marszu emanujące ciało Ogniopiórej rozświetliło ogromną, bladokryształową, skalną komnatę. Lśniące nieskazitelnie jezioro błyszczało cudnie, dając wgląd na ławice owych pokracznych ryb, o których Kruk wspominał w swoim raporcie.
23:05:47 <Pongo>Powstrzymał się od ataku na JEDZENIE, kiedy mijali stawek. W rzeczy samej, rybami także by nie pogardził. Zganaszował się i maszerował przed siebie, podążając za zadem Kruka.
23:07:36 <Lafandill>(Muszą dotrzeć do leża, ale powiedzmy że potwór wyskoczy wcześniej z jakiejś bocznej jamki.)
23:07:53 <Tennant>(I krzyknie "Niespodzianka!")
23:10:24 <RedChilli>Stanęła u brzegu jeziora i spojrzała na ślepe ryby. Nie miały oczu, bo po co im w takich ciemnościach egipskich. Przyglądała się też kamieniom, które miały różne barwy. Uszyska poruszały się niezależnie od siebie. Nagle usłyszała syk. Nie spodobało Jej się to zupełnie. Widać pokraka jeśli ich nie usłyszała, to z pewnością dojrzała, bo jak można nie było dojrzeć płomieni? Może i na w półślepa, ale poczucie światła miała. Rdzawa wyprostowała szyję i wykrzesała z siebie kulę ognia, która poszybowała pod strop
23:11:30 <RedChilli>Rozświetliła ona jeszcze bardziej pomieszczenie. Chill zaczęła się rozglądać bacznie. Starała się nie wydawać żadnego dźwięku.
23:15:43 <Tennant>Jednorożec zdążył się już zmęczyć marszem po nierównym terenie, który ledwo widział. Owszem, ogień Rabanhi i Chilli pomagał, ale nie na tyle, aby siwek mógł w miarę swobodnie iść przed siebie. Dlatego gdy znaleźli się w końcu nad jeziorem, zatrzymał się na moment, podziwiając bogate wnętrze. Wiele w życiu widział, ale to była jedna z piękniejszych rzeczy. Mimo wszystko szybko otrząsnął się z zachwytu, bo wiedział, że łamanie szyku nawet na takim terenie nie jest dobrym pomysłem. Dopędził Vvindy i znów
23:15:44 <Tennant>ustawił się za nią, czując się odrobinę bezpieczniej, gdy miał swobodę ruchu i mógł bez problemu obrócić się błyskawicznie do tyłu, by zrobić użytek ze swojego rogu (chociaż nadal liczył na to, że takiej potrzeby nie będzie).
23:19:28 <Vvindy>Podróż przez jaskinię nie była dla Vvindy tak wielką niedogodnością jak mogła się spodziewać. Owszem, taszczenie ze sobą jak się zdawało zbędnych pochodni wcale nie ułatwiało przeciskania się przez ciasne korytarze, jednak klacz doskonale widziała w panującym tu półmroku i mogła śmiało iść przed siebie. Dopiero gdy stanęli u brzegu jeziora zatrzymała się w półkrok podziwiając ogrom tego podziemnego cudu i aby odzyskać oddech, ruszyła jednak ponownie nim Tennant miał okazję ją dogonić. Po niedługim czasie na
23:19:45 <Pongo>[spadam D x]
23:20:00 <Pongo>[jutro wrócę, przepraszam..!]
23:20:03 LEFT Pongo
23:20:11 <RedChilli>[*poof*]
23:21:02 <Vvindy>ich ścieżce zaczęły się pojawiać szczątki innych stworzeń oraz rybie ości - świadectwo polowań poczwary. Marszcząc chrapy Vvindy starała się je omijać, jednak nie było to proste. Zwolniła też nieco kroku, czekając na to jakie posunięcie zasugeruje Czarnopióry.
23:21:16 <Vvindy>(Poof, indeed. I jak tu teraz grać?)
[*Ocenzurowane oczywiście przeze mnie. c:]
Thursday, June 27, 2013
Wednesday, June 26, 2013
Irrsinn
Urodziła się w stadzie zwykłych koni. Jej skrzydła wywołały oburzenie wśród nich. Patrzyły na nią z odrazą i zawiścią. Gdy zjawiała się w jakimś miejscu, cały gwar, czy dobra zabawa cichła. Wzrok każdego był utkwiony w ,,dziwadle''. Nie raz słyszała kąśliwe uwagi starszych koni. Matka jej współczuła, lecz nie mogła jej pomóc.
Mając 150 lat, uciekła i błąkała się po nieznanych terenach. Po długich latach doszła na tereny HW.
~,, Poznaj swoją wartość i zacznij się doceniać...''~
Podczas swojej wędrówki, udało jej się poznać ojca, który przedstawił jej jaką ma wartość dla świata koni. Jednak, mimo próśb, nie została w jego stadzie.
~,, W życiu więcej osiągniesz uśmiechem, niż wyrąbiesz mieczem...''~
Czarna sierść, czarne skrzydła, czarna grzywa i ogon. Można by pomyśleć, że charakter, również ma czarny, lecz mimo odtrącenia, jest wesoła i pełna energii. Z początku nieśmiała, z czasem otwiera się i stara brać czynny udział w różnego rodzaju konwersacjach. Kocha się śmiać i bawić. Jest dość młoda. Ma zaledwie 218 lat, ale już poznała co to strach, cierpienie i... nienawiść. To ostatnie z uczuć chciałaby zapomnieć, lecz nie jest to proste. To siedzi w jej sercu niczym cierń.
~,, Uśmiechnij się. Jutro możesz nie mieć czasu...''~
Jej ulubionym zajęciem jest oglądanie gwiazd i pełnej tarczy księżyca. Nienawidzi nowiu, gdyż boi się ciemności. Na szczęście Matka Natura obdarzyła ją zdolnością, która pozwala jej ,,panować'' nad ogniem. Dla innych może wydawać się to dziwne, lecz Kara mogłaby godzinami przesiadywać nad Wodospadem, wsłuchując się w jego grzmot.
~,, Przyjaźń należy do natury ducha, a nie posiadania...''~
Za przyjaciela służy jej sokół. Rzadko jednak można spotkać ją w tym towarzystwie. Ptak często poluje, gdyż ma do wykarmienia pisklęta.
♥ W pigułce ♥
Imię : Irrsinn
Rasa : Pegaz
Płeć : Samica
Wiek : 218 lat
Hierarchia : Obserwator i prosi o zadanie na Posłańca
Charakter : Wesoła marzycielka, niepoprawna optymistka, nieśmiała, szalona, czasem dziecinna
Wygląd : Czarna sierść, skrzydła, grzywa i ogon, błękitne, niemal szare oczy
* * *
♥ Od Autorki ♥
Kontakt : gg, skype, mail, facebook, tel. : pytać
Tuesday, June 25, 2013
Schanel Damaged
"I’m just around the bend. I heard you were in need of a friend. I can come on over and we’ll paint
the town in red. I’ll bring my guitar. Just stay where you are! I won’t be long. I’ll write you a
happy song…”
~Alexz Johnson
Schanel Damaged
Opowieść tej dość pechowej postaci zaczyna się w odległej krainie, która w
chwili obecnej już nie istnieje, zniszczona przez ludzi, którzy odebrali ziemie
dzikim, wspaniałym i przede wszystkim wolnym pegazom.
To był dla nich raj na ziemi, idealne tereny do swobodnych galopów, wysokie
góry do długich i przyjemnych lotów, chłodne strumyki, wielkie, malownicze
jezioro no i oczywiście jaskinie, gdzie pegazy nocowały. Życie małej Schanel
było idealne, kolorowe… Pełne życia i bez trosk. Miała wielu towarzyszy, stado
liczyło ponad trzydzieści koni. Pewnego dnia jednak rozpadło się nie wiadomo
jak i dlaczego… Być może z powodu ludzi, którzy wkroczyli na ich tereny. Być
może z powodu kłótni pomiędzy ogierami. Tego nie wie nikt.
Schanel uciekła z matką, którą niestety pojmali ludzie… Od tej pory była zdana
na siebie, była kompletnie bezbronna…
Zaatakował ją właściwie bez powodu i zanim Szynka* w ogóle się zorientowała,
jej skrzydła zostały bezpowrotnie i beznadziejnie złamane.
Długo szukała lekarstwa lub istoty, która byłaby w stanie pomóc jej znów wzbić
się w powietrze, ale niestety nie udało jej się kompletnie nic.
Zdana na swoje własne, patykowate kończyny przemierzała świat intensywnie
szybkim galopem, co pewnego dnia doprowadziło ją do krainy, w której poznała
Vvindy Shade. Klacze od razu się ze sobą zaprzyjaźniły, co zaowocowało
znajomością na długie lata.
Z charakteru jest koniem normalnym, chociaż w swojej krwi zawiera odrobinę
nienormalności. Tyle, że chyba każdy ma w sobie taki element, który nigdy nie
pasuje do schematów. To właściwie wyróżnia od siebie wszystkie istoty żyjące na
Ziemi. Przede wszystkim Schanel jest szczera, bezlitośnie wredna, ale też miła
i zabawna. Czasami. Właściwie to Szynka ma swój własny humor, który według niej
absolutnie nie musi bawić nikogo innego poza nią. Nigdy jakoś szczególnie nie
przejawiała aspołeczności, ale też nigdy nie było jej wszędzie pełno. Po prostu
starannie dobierała sobie towarzystwo, aby później nie zawieść się na nikim.
Jest bardzo tolerancyjna, potrafi znieść dosłownie wszystko. Dość silnie
psychiczna, nie łatwo doprowadzić ją do łez czy też załamać jakimiś gierkami.
Czasami jednak jak każda żywa istota ma swoje gorsze dni i wtedy najlepiej w
ogóle zostawić ją w spokoju, bo tak byłoby bezpiecznie dla wszystkich.
Schanel jest koniem dość osobliwym jeśli o wygląd i umaszczenie chodzi.
Skarogniada, bardzo ciemna maść mieniła
się zawsze bajecznie w promieniach słońca, nieco przydługa grzywka opadła jej
bezwładnie na intensywnie granatowe i całkowicie unikalne, przenikliwe ślepia,
a czarny, gęsty ogon zawsze w biegu śmiesznie wyznaczał koniec jej długiego
ciała. Była całkowicie brązowa, na jej ciele nie było żadnej białej plamki,
żadnej odmianki na pysku czy na nogach. Obłe uszy niemal jak u araba miały swój
charakterystyczny kształt, który pozwalał na rozpoznanie Schanel już z daleka.
Mocne, czarne kopyta ulokowane na końcach patykowatych, ale i umięśnionych nóg
pomimo tego, że już trochę zniszczone biegiem nadal pełniły swoją funkcję tak
jak miały to robić, a skrzydła, chociaż złamane cały czas dodawały klaczy
uroku. Były piękne, cudowne, najlepsze na świecie, ale co z tego miała Schanel,
skoro nie mogła ich w pełni używać? Czasami udało jej się przelecieć jakiś
kawałek, ale zawsze kończyło się to łzami w jej ślepiach z powodu bólu zarówno
fizycznego jak i psychicznego. To był jej najsłabszy punkt… skrzydła.
Szynka nie ma żadnych magicznych zdolności, jest po prostu zwykłym pegazem. W
jej rodzinie nigdy nie było magii, a nawet jeśli była, to tak dawno temu, że
nikt już tego nie pamięta. Nigdy nie odczuwała jakiejś specjalnej potrzeby
posiadania magicznych umiejętności, było jej to w życiu zbędne. Oczywiście z
jednym wyjątkiem… skrzydła.
*Szynka - tak wołają na nią przyjaciele, właściwie to nie wiadomo dlaczego.
Po prostu: konik.
Nie każdy jest stworzony by żyć...
...ale każdy jest z pewnością stworzony, by jeść. I ja tego wyraźnym znakiem.
Ale powoli.
Cień ogromnych skrzydeł dawał wrażenie, jakby zbliżał się co najmniej wielowiekowy smok.
Ależ skąd! To tylko ja, konik polski, mierzący prawie 130cm wzrostu w niewidocznym kłębie, obdarzony trzykrotnie większymi od siebie samego, na przekór myszatej sierści, śnieżnobiałymi skrzydłami!
Uderzenie czarnych kopyt, podpalane nogi zanurzają się w wysokiej trawie, reprezentatywnie wyprężone przez właściciela.
Ałć, ałć, ałć... Wybaczcie mi niezdarność, często zdarza mi się potknąć o własne kopytko, szybciej bowiem nauczono mnie latać niż chodzić.
Gęsta, splątana, dość krótka jak na dzikiego konia grzywa sterczy na wszystkie strony, grzywka skierowana jest na prawe oko, które zasłania w całości. Lewe lśni, ma małą okrągłą źrenicę i dużą wiśniową tęczówkę, po której zdają się tańczyć iskry.
Jak łatwo się domyślić
Zerka na swój szeroki grzbiet, na pręgę na kręgosłupie i te mniejsze, prążkowane, schodzące na boki, wypełzające spod grzywy na szyję i te na nogach, nad podpalaniem.
jestem konikiem polskim, daleko mi do piękna i dostojeństwa miejscowych pegazów.
Spuszcza smutno łeb, po chwili jednak zbiera się i podrywa go na nowo, na czarnych wargach bawi nowy uśmiech.
Pochodzę z bardzo daleka i od małego uciekam. Gdy byłem ledwie półrocznym źrebakiem stado, w którym się urodziłem wyrzuciło mnie, skazując na wieczne wygnanie. Po miesiącu od mojego wylotu miała wyruszyć grupa tropicieli, z zadaniem znalezienia mnie i zabicia... Dlatego już piąty rok wędruję. Na wiek waszych ras mogę zdawać się młody, ale uwierzcie, przeżyłem tyle, że wiele koni bierze mnie za starca.
Parsknął, odganiając jakąś natrętną muchę, i machnął łbem, przez chwilę widać było, że prawe oko jest zamknięte, a to, co zdawało się być cieniem grzywki tak naprawdę jest cieknącymi z niego łzami, wnikającymi w sierść i kapiącymi powoli w trawę.
Nie wiem, czy te siwe pasemka w grzywie sprawiają, że tak myślą, czy moje... oczy, ale nie uważam się za takiego.
Podrzuca łeb, przysiada na zadzie i unosi przednie nogi, wykonując nimi pełen radości cios w powietrzu.
Życie jest po to, by się cieszyć, a nie martwić i krzywić! Żyje się raz i szkoda tracić cenne godziny na marudzenie.
Mruga wesoło zdrowym okiem, drugie na powrót zasłania grzywka.
W skrócie:
Pongo | Lat 5,5 | Niewątpliwie płeć męska |
Maść myszata | Konik Polski | Pegaz |
Pozytywny i towarzyski
Otwarty
Ciekawostki:
- urodził się w stadzie kontrolowanym przez ludzi i z tego powodu musiał uciekać- przyszedł czas oznaczania żelazem rasy, a nie mogli przecież odkryć, że ma skrzydła
- jest tłuścioszkiem i za dobrą strawę zrobi naprawdę wiele
- potrafi ogarniać, bo panować nad to dużo powiedziane, wodę oraz w sytuacjach mocno awaryjnych ściągać burzę, ale stara się nawet sobie o tym nie przypominać
- czasem iskrzą mu kopyta, reaguje na to jak mała dziewczynka na karalucha
- doskonale się zakrada i chowa, zdrowe oko zastępuje mu oba, widzi doskonale i jest bardzo spostrzegawczy
- hierarchia? Najlepiej byłoby, gdyby został rabusiem i skrytobójcą, może wykorzystać do tego swoje naturalne talenty :)
Podobizn dodam więcej, jak narysuję, co może znaczyć jutro lub za pół roku <D
Ta jest mojego autorstwa.
Ta jest mojego autorstwa.
Jestem otwarty na wątki :)
Monday, June 24, 2013
Zadanie na Dowódcę Zwiadu
Pierwszy dzień lata zapowiadał się tak samo upalnie jak i
poprzedni.
Dostając wytyczne Czarnopióry nie chciał już dłużej
zwlekać ze swoim zadaniem, które miało polegać na rozeznaniu się w dalszej
części jaskiń tworzących sobą ogromny kompleks.
Z samego rana wyruszył więc w odpowiednim kierunku, po
niespełna godzinie marszu docierając do celu. Przypominając sobie dokładnie
wszystkie zebrane informacje dotyczące wyglądu wejścia, które zawierało
nieprzebadane korytarze spokojnym krokiem podążył wzdłuż skalnych łuków
przystając raz po raz, aby z zadumą prześledzić każdą jamę.
Po niedługim czasie udało się mu w końcu dorwać pasujący
do opisu właz. Był naprawdę imponujących rozmiarów. Ponad trzydzieści metrów
litej, ostrej jak brzytwa skały ziało czarną gardzielą jaskini, do której ogier
miał za chwilę wejść. Nie sposób było jednak zagłębić się w mrok nie posiadając
przy sobie czegoś, co ułatwiłoby powrót bez mrocznej wizji zagubienia się. Na
całe szczęście Kruk był przygotowany. Opłaciło się wieloletnie życie
osamotnionego „trapera”, które pozwoliło ogierowi wykształcić w sobie grubą
żyłę przetrwania w każdych warunkach. Między jego wargami tkwił bowiem gruby
pęk najintensywniej pachnącej rośliny jaką udało mu się poznać dzięki
opowieściom Vvindy – owego smrodliwego
obrzydlistwa zza rzeki, którego nazwy nawet nie znał. Ważnym było jednak to, że
fetor ten potrafił ciągnąć się dziesiątkami metrów, a ustępował dopiero po
całkowitym uschnięciu rośliny. Strach było pomyśleć jak bardzo karałoby to
nozdrza gdyby przegniło. Starając się
nie zwracać uwagi na mdłości jakie trzymały go od czasu zerwania owych ziółek,
pegaz odetchnął głęboko i ruszył na spotkanie z mrokiem.
Przez kilkanaście kroków w głąb pieczary było jeszcze na
tyle widno, że nie potrzeba było wielkiego wysiłku, by rozróżnić wzrokiem jeden
jej bok od drugiego. Swoją drogą wysoki strop pokryty wielkimi naciekami o
fantastycznych kształtach oraz błyszczące minerałami ściany dawały przyjemne
wrażenie, że trafiło się do jakiegoś nieprzeciętnie bogatego pałacu.
Ogier stał przez dłuższą chwilę w samym środku tego
zachwycającego przepychu różnobarwnych odcieni przez moment zapominając o
ciemnej, niezbyt szerokiej szczelinie na końcu jamy, której zimna zawartość
była celem jego wizyty. Nic więc dziwnego, że czar i urok jaki otaczał
Lafandilla prysł jak mydlana bańka, gdy wzrok spoczął na ziejącym ciemnością
wejściu. Nie ociągał się jednak zbyt długo. Pozostawiając na samym progu
wyrwiska parę zgniecionych kopytem listków śmierdzącego zielska ruszył śmiało
na spotkanie z nieznanym.
*
Wąski, ciasny korytarz zdawał się ciągnąć w
nieskończoność. Krok za krokiem kamienisty strop obniżał się coraz to bardziej,
uniemożliwiając już po chwili podróż w pozycji wyprostowanej. Czarnopióry chyląc
łeb i garbiąc mocno smolisty grzbiet ze skrzydłami maksymalnie przyciśniętymi
do boków parł jednak wytrwale w mrok, nie potrafiąc dostrzec już czubka
własnego nosa. Licząc w myślach przystawał na moment dokładnie co pięćdziesiąt
kroków, aby upuścić z pyska kolejnych kilka liści i dla polepszenia ich
działalności intensywnie zdeptać je twardą podeszwą kopyta.
Nie potrafił określić przed samym sobą ile już minut lub
godzin wałęsa się tak mozolnie i powoli po pochyłej, wilgotnej nawierzchni
prowadzącej nieustannie w dół. Mrok stał się dla niego tak przytłaczający, że
Lafandill nie jeden raz musiał staczać bitwę z własnym mózgiem, który krzyczał
mu błagalnie pod czaszką o powrót. Nie mógł jednak zawieść. Było to
niedopuszczalne.
Po parudziesięciu krokach ogierowi zaczęło zdawać się, że
się dusi. Usilnie łapiąc śmierdzące zgnilizną powietrze nie zdawał sobie nawet
sprawy z tego, że ciemność doprowadziła go do szerokiej skalnej niszy. Było to
nawet zbyt delikatne określenie ogromu tej prawdziwej jaskiniowej sali, jednak
zupełnie ślepy teraz Kruk nie mógł wiedzieć o tym gdzie trafił.
Jeszcze parę kroków w przód, jeszcze kilka oddechów i…co
to?
Twarde kopyto z głośnym pluskiem nastąpiło na kałużę.
Nie, nie, chwila! To nie kałuża!
Jedna noga, druga. Coraz głębiej…
Jezioro!
Wielkie zdumienie ogarnęło karosza, gdy tylko zdał sobie
sprawę, że przypadkowo natrafił na jeden z najrzadszych cudów matki natury. Stał oto bowiem z
kończynami po same kolana zanurzonymi w lodowato zimnej wodzie podziemnego
jeziora. Dla pewności jeszcze zaczął przechadzać się parę metrów w prawo, a
potem w lewo z nastawionymi czujnie uszami eksploatując ogromne rozmiary nowo
odkrytego jaskiniowego akwenu.
Szybko zbierał w głowie każde najdrobniejsze informacje dotyczące
tego miejsca i właśnie wtedy, gdy jego umysł pochłonięty był badaniami, coś z
przerażającym niskim chrzęstem czmychnęło tuż za jego zadem. Tylko refleks
pozwolił Lafandillowi w porę zerwać łeb do obrotu, lecz szybko pożałował tej
reakcji – pałające białym blaskiem okręgi oczu, pod którymi rozciągał się w
demonicznym uśmiechu garnitur długich, ostrych jak brzytwa zębów w ułamku
sekundy przepadły bez śladu, kryjąc się za jakimś głazem lub w kolejnym z
licznych rozdroży tej ogromnej jaskini.
Nie było na co czekać.
Szukanie, a tym bardziej otwarta konfrontacja ze
stworzeniem była z góry skazana na klęskę. Mrok nie pozwalał karemu nawet na
dokładne określenie swojego położenia, a życie było mu jeszcze miłe.
Upuszczając do wody niewielki pęczek pozostałego ziela zawrócił się,
rozszerzając mocno czułe chrapy. Jak najszybciej starając się w ten sposób
wyczuć drogę powrotną, potykał się co chwila o wystające kamienie i niewielkie
skalne pęknięcia rzucając nieme przekleństwa. Nie sposób było pomknąć w tych
egipskich ciemnościach galopem, ale szybki, wzmocniony adrenaliną marsz
wystarczył w zupełności do tego żeby ogier w krótkim czasie znalazł się w
połowie drogi do wyjścia, odprowadzany przyprawiającym o dreszcze dźwiękiem
wydawanym przez monstrum.
Wreszcie nastało światło.
---/-/-/---
Kolejny dzień zapowiadał się pod ciężką aurą wielkiego
znaku zapytania. Z jednej strony trzeba było dokończyć śledztwo w sprawie
potwora, a z drugiej już sama myśl o powrocie w zawilgotniałe ciemności powodowała
u skrzydlatego napad palpitacji. Cały poranek i popołudnie spłynął mu na
głębokim rozważaniu i poszukiwaniu sposobu, dzięki któremu mógłby zagłębić się
ponownie w plątaninę mrocznych korytarzy, nie pogubić się i jeszcze nie dać się
żywcem pożreć przez tajemniczą kreaturę grasującą w podziemiach.
Skonsternowany pegaz włóczył się więc samotnie całymi
godzinami po kwiecistym Lothlin w tą i z powrotem mając nadzieję, że cudowne
zapachy, przepych kolorów i głucha cisza pomogą mu w ułożeniu dobrego planu,
który już na początku nie zakończyłby się fiaskiem. Gdy już karoszowi wydawało
się, że wymyślił coś naprawdę praktycznego wtem przekorny los kazał mu uświadomić
sobie ilość wad i niedociągnięć tak, że
nawet nie warto było nawet próbować wcielić ich w życie.
Tuż pod wieczór, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi
znużony i zniechęcony brakiem wyników Lafandill zawrócił kroki na Polanę chcąc
choć na chwilę zapomnieć o swoich troskach przy wesołej gromadzie innych koni.
I to jak się później okazało było bardzo trafnym wyborem.
Wraz z pierwszą gwiazdą na niebie na łąkę powróciło stado
ze zwycięskiej wyprawy po Kwiat Paproci. Atmosfera była całkiem miła co już
spowodowało, że Czarnopióry nabrał kolejnego, świeżego łyka wiary w siebie i w
swoje możliwości, a to nie był jeszcze koniec pomyślnych obrotów sprawy.
Po kilku godzinach beztroskich rozmów przy ognisku
nadszedł czas na podjęcie kolejnej próby w okolicy pieczar. Kruk postanowił
bowiem w międzyczasie, że tej właśnie nocy pod swoją ptasią postacią zaczai się
w pobliżu skalistego wejścia i dzięki solidnemu blaskowi księżyca w pełni
będzie w stanie określić wielkość i sam wygląd potwora, który prawdopodobnie
wylezie ze swego leża na żer.
Przed odejściem dzieląc się jeszcze swoim planem ze
zgromadzonymi braćmi i siostrami nie przypuszczał nawet, że pomocna Red
przygotowała dla niego tak praktyczną niespodziankę. Ogier dostał od niej w
prezencie niesamowity rodzaj amuletu, który za pomocą odpowiedniego zaklęcia
miał rozpraszać ciemności.
Dziękując gorąco
za okazaną przychylność oraz zostawiając Vvindy powierzone mu pod opiekę pisklę
wyruszył na spotkanie z przygodą.
*
Droga do jaskiń tym razem wydawała się kruczemu znacznie
krótsza i weselsza niż poprzednio, zapewne z powodu owego magicznego wisiorka,
który tkwił mu na szyi pod gąszczem czarnej grzywy. Nie jeden raz w ciągu
wędrówki ogier zapalał go i gasił na przemian odpowiednimi słowami, ciesząc się
myślą o odrobinie jasności jakiej mógł zaznać dzięki niemu we wnętrzu tych
mrożących krew w żyłach korytarzy, gdy za kilka dni postanowi znów je
spenetrować.
Docierając na miejsce Lafandill wedle swojego planu
stanął w objęciach wirującego popiołu i piór, po chwili wzbijając się szybko w powietrze
pod postacią wielkiego kruka. Jak ponury sęp usadowił ostre szpony na jednym z
wysokich głazów leżących nieopodal wejścia do pieczary i napuszając ciało
niczym kwoka na grzędzie wbił smoliste perełki oczu w cel czekając pojawienia
się jaskiniowego rezydenta.
Mijały godziny. Blady świt zaczął niepewnie rysować się
niebieskożółtą łuną na dalekiej linii horyzontu, a potwora jak nie było tak nie
ma. Zniecierpliwione ptaszysko energicznie otrząsnęło z lotek wilgoć
osiadającej na nich porannej rosy i zeskakując zręcznie z zajmowanego dotąd
kamienia tuż przed ziemią przybrało swoją kopytną postać. Karosz dobrze
wiedział, że za kilka minut świat rozjaśnią silne promienie słońca, a czekać
nie było już na co.
„- A więc żywisz się w środku, tak?” – myślał usilnie
podążając powoli przed samo wejście jamy.
Nie miał wielkiego wyboru. Skoro tajemniczy zwierz nie
wyściubia nosa ze swojego leża dalsza obserwacja przyniosłaby tyle samo
korzyści co dotychczas. Biorąc głęboki wdech rzucił ostatnie spojrzenie na
jaśniejący krajobraz za sobą i cichymi słowami aktywując amulet zagłębił się w
zimną gardziel groty.
Całe szczęście smrodliwa roślinka niemal wcale nie
straciła na intensywności, więc skrzydlaty tylko dla pewności co jakiś czas
zapalał i gasił ofiarowany wisior, aby rozeznać się w ciasnym, niewygodnym do
spaceru korytarzu. Dzięki tej odrobinie światła mógł też dokładnie zapamiętać
wszystkie boczne wejścia do innych części jaskiń, które niestety były zbyt niskie
lub za wąskie na to, by pomieścić konia. Krok za krokiem szedł przygarbiony za
aromatycznym szlakiem, który miał zaprowadzić go znów do podziemnego basenu.
Pomimo lekkiego blasku swojej lampki, którą mógł użyć w
każdej chwili ogier przez całą swoją trasę doznawał nieprzyjemnego wrażenia
jakby był śledzony przez parę tych upiornych, błyskających ślepi z którymi
spotkał się poprzedniego dnia. Umysł długo płatał mu najróżniejsze figle, ale
wreszcie po długim marszu pegazie nogi znów natrafiły na lodowatą toń wody.
Utrzymując niemal całkowitą ciszę Lafandill zniżył łeb i szepcząc zaklęcie
wprawił amulet w działanie. Wisior w oka mgnieniu jak słońce rozświetlił
najbliższą okolicę.
To co ukazało się oczom Czarnopiórego nie mogło równać
się z żadną wspaniałością świata zewnętrznego. Ogromne, różnobarwne kryształy
zdobiły nie tylko ściany i sklepienie tej przerażająco wielkiej jaskini, ale
także i dno czystego jak łza jeziora, w którego toni przemieszczały się
chaotycznie ławice dziwacznych ryb głębinowych. Co ciekawe większość z nich nie
miała nawet oczu, za to rozmiary ich szczęk i zębów potrafiły nieźle
nastraszyć. Wszystko to było tak niezwykłe, że ogier na dłuższą chwilę
zapomniał nawet o przykrym zapachu zostawionego tu wczoraj ziela komponującego
się okropnie ze zbutwiałym fetorem zgnilizny jaki wytwarzały porosty „trzymające”
na miejscu owe kolosalne, kolorowe wytwory litej skały.
Cicho jak mysz pegaz podjął w końcu dalszą ostrożną
wędrówkę wzdłuż brzegu akwenu, chcąc przebadać i dokładnie ocenić wielkość tego
niezwykłego miejsca. Liche światełko wiszące mu u szyi przygasił odpowiednią
formułą nie chcąc zwracać na siebie uwagi. W końcu skoro ów stwór nie wyszedł
na zewnątrz zapewne siedział tu gdzieś teraz w ukryciu.
Czarny postanowił zapalać amulet dokładnie co dwadzieścia
kroków i to nie na dłużej niż kilka sekund, więc szedł licząc cierpliwie.
Kroki, światło, szybkie oględziny dalszej drogi i znów ciemność. Takim oto
sposobem po dobrej godzinie spaceru był już po drugiej stronie jeziora, która
składała się z masy nieprzyjaznych ostrych głazów piętrzących się jeden na
drugim w ogromny, nierówny kopiec. Gdyby przyjrzeć się temu dokładnie wydawało
się, że ma się pod nogami istną miniaturę alpejskich gór. Ogier z trudem
wspinał się po stromych zboczach nasypu. By nie potknąć się i nie złamać karku
musiał też złamać narzuconą przez siebie zasadę i zapalić wisior na dłużej.
To właśnie dzięki temu docierając na szczyt wzniesienia
jego uwagę przykuło niezwykłe miejsce położone w jednym z większych wgłębień
pomiędzy skałami. Otóż właśnie tam, na grubym dywanie usłanym z popękanych
rybich szkieletów leżały ciasno zbite w gromadę owale zielonkawych,
odbijających światło jaj. Kształtem przypominały trochę te należące do żółwi
lub węży, ale były od nich znacznie większe. Powiedzmy tak duże, że z trudem
można by chwycić jedno w pysk.
Skrzydlaty nie musiał domyślać się do kogo należą te „rozkoszne” maluchy, bo odpowiedź
nasuwała się sama – Monstrum.
Stercząc tak w bezruchu i przyglądając się gniazdu w
głębokim zaciekawieniu nawet nie dosłyszał drobnego plusku, który rozległ się
na drugim końcu jeziora. Jego uwagę przykuł dopiero bulgot i gardłowy syk
dobiegający najprawdopodobniej już z połowy drogi przez wodę. Kary jak porażony
prądem uskoczył na bok i omal nie potykając się o wystającą grań ze strachem
schował się za jednym z większych kamieni znajdujących się niemal tuż u stóp
tajemniczego gniazda. Szybko wymamrotał dezaktywujące zaklęcie i z łomoczącym w
gardle sercem zamarł w bezruchu.
Tymczasem nieznajoma kreatura chrzęszcząc i strzykając
chitynowym pancerzem wylazła na brzeg i głęboko pociągając niedoskonałym,
prymitywnym nosem starała się rozpoznać woń, która wyraźnie różniła się od tej
otaczającej całe wzniesienie. Pnąc się w górę na swoich pokracznych,
patykowatych odnóżach charczała i smarkała obrzydliwie wytężając przywykły do
ciemności wzrok. Wreszcie przystanęła tuż nad gniazdem tak, że czarna ukryta w
mroku sylwetka Kruka mogła bez problemu znów stanąć oko w oko z tymi
przerażającymi, świecącymi ślepiami podkreślającymi upiorność zębów.
Kiedy potwór rozglądając się dokładnie wokół nagle ruszył
badawczo w kierunku jego kryjówki, ogiera zlał zimny pot, a każdy z członków
zaczął drżeć jak osika. Nie wiadomo z jakich powodów, ale nagle jedno z kopyt
ześlizgnęło się po stromym zboczu nasypu strącając kilka niewielkich kamieni,
które hałaśliwie upadły na skalną nawierzchnię. O dziwo łomot ten wcale nie
zwrócił uwagi monstra, które rzucając jeszcze tylko kilka spojrzeń na jaskinię
chrząknęło nisko i po prostu zawróciło się znów w okolice jaj.
Było głuche!
Z myślą tą, która zawładnęła całym mózgiem ogier aż nie
mógł powstrzymać się od głębokiego oddechu ulgi. Rozluźniając spięte mięśnie
odważył się jeszcze raz zerknąć za odchodzącym stworzeniem choć przez ciemność
i tak niewiele mógł zobaczyć. Nagle jednak stało się coś nieoczekiwanego.
Siedząca nad gniazdem postać wydała z siebie serię prychnięć,
a jej dziwaczne ciało rozjaśniało łagodnie zielono-błękitnym blaskiem. Trudno
było uwierzyć, że cały jej przygarbiony kręgosłup, masywny kark i zapadłe boki
obrośnięte były najróżniejszymi w kształcie grzybami wydzielającymi – tak jak i
oczy – błyszczącą w mroku maź. Teraz dopiero skrzydlaty mógł dokładnie przyjrzeć
się zwierzęciu.
Było nieco mniejsze niż on sam, ale i tak jego rozmiary
zdawały się być nad bardzo okazałe. Nie miało ogona ani uszu, a nos wydawał się
zaniknąć gdzieś w fałdach pokracznego, czerwonego pyska. Nieoświetlona reszta
ciała składała się z twardo wyglądającej skóry i grubego pancerza owijającego
wszystkie cztery kończyny, na których kreatura kucała w dziwnej pozie.
Przyglądając się tak w zaciekawieniu Lafandill chłonął
każdy szczegół zachowania stwora, który rozwierając szczęki wydalał z nich
kolejne rybie szkielety trafiające wprost w głąb gniazda. Gdy ostatnie ości
zostały wyplute, wyraźnie zmęczone monstrum odwróciło się tyłem i z cichym
posykiwaniem przystąpiło do czyszczenia swojej jaśniejącej głowy i odnóży.
Teraz, albo nigdy!
Korzystając z chwilowej nieuwagi zwierzęcia ogier wysunął
się z pomiędzy skał i cicho jak lis zaczął zakradać się znów w górę na nasyp. Z
trwogą przełykając ślinę zatrzymał się zaledwie dwa metry za plecami potwora i
wyciągając szyję w stronę gniazda sięgnął wargami po najbliższe jajo. Nie mógł
przecież wrócić do stada bez najmniejszego nawet dowodu na to, że wykonał swoją
misję ani też zdać niekompletny, niepodparty niczym raport z tego co tu widział.
Jajo było jego jedyną przepustką.
Niestety jego działania okazały się zbyt powolne. Kończąc
mało skomplikowaną toaletę grzyboskórna kreatura jak na hasło odwróciła się o
sto osiemdziesiąt stopni, a jej przerażający łeb nieomal otarł się o końskie chrapy.
Dostrzegając złodzieja zwierzę wykrzywiło w wielkim
gniewie ostre rysy swojej szkaradnej paszczęki i wydając z siebie przenikliwy
wizg stanęło na tylnych łapach, przednimi wymiatając jak parą sierpów. Jedna z
nich dosięgnęła cofającego się pyska skrzydlatego boleśnie rozrywając mu skórę
na szczycie nosa. Wypłoszony pegaz pomimo bólu nie upuścił jednak zdobyczy, a
jedynie poderwał masywne ciało do dęba i wymachując mocnymi skrzydłami starał
się zmusić monstrum do cofnięcia się, raz po raz ogłuszająco tłukąc go nimi po
świecącym łbie. Rozwścieczony napastnik charczał i syczał, zaciekle próbując
odgonić się od uderzeń karosza. Tutaj jednak na skalistej grani nie był
wystarczająco zwinny.
Walka trwałaby zapewne w nieskończoność, bo zatkany jajem
pysk Kruka nie był w stanie wypowiedzieć teraz formuły, która rozświetliłaby
pieczarę i oślepiła wroga. Wtem jedna z uzbrojonych łap znów przecięła ze
świstem zatęchłe powietrze trafiając bezbłędnie wprost na wierzgające przednie
kopyto. Tym razem ból okazał się zbyt silny. Czarnopióry syknął i zaciskając
zęby zmiażdżył nieopatrznie delikatną skorupę jaja roztrzaskując je w drobny
mak. Obrzydliwa, lepka substancja popłynęła zielonymi, ciągnącymi się strugami
po brodzie i piersi, ściekając plaskato tuż pod nogi. Ogier z niesmakiem wypluł
nadmiar mazi blokujący mu możliwość słów i nie czekając ani chwili dłużej
zakrzyknął magiczną formułę.
Wiszący u szyi amulet jak ogromna słoneczna kula prysnął
ostrym snopem światła celnie trafiając we wrażliwe oczy jaskiniowego monstra,
który z bolesnym piskiem odskoczył w tył, szponami starając się osłonić od
blasku. Niewiele myśląc kruczy opadł na cztery nogi, szarpnął łbem i zrywając
zębami cienki rzemień wisiora zarzucił go wprost na parchaty łeb miotającego
się stworzenia, gdzie mógł się dobrze zaczepić. Oślepiony napastnik zaczął szaleć
i skrzeczeć w próbie pozbycia się z siebie raniącego światła, ale nic z tego.
Wykorzystując to ogier czym prędzej dopadł kolejnego jaja i jak strzała po
zapachu pomknął w mrok jaskini.
Pomimo totalnej ślepoty dopadł odpowiedniego korytarza
już z wprawą omijając po omacku wszystkie pułapki takie jak kamienie i
szczeliny. Nie dostrzegając nawet tego, że potwór nie wszczął za nim pościgu
wypadł z pieczary i poderwał się wraz z jajem do lotu nie mogąc już dłużej
poruszać się na nadwyrężonej, obolałej nodze. Trzeba było jak najszybciej
pomówić z Vvindy.
Gwieździsta noc zapadła nad doliną.
(Lafandill aka Twarożek/Pan Klusek serdecznie dziękuje za wytrwałość w przeczytaniu najgorszego opo roku! Mam nadzieję, że nie uszkodziłem wam trwale mózgów.)
Friday, June 21, 2013
Notka Organizacyjna 01
- Przede wszystkim chcę wyrazić swoją radość faktem, że stado (dość dosłownie) ruszyło z kopyta i pochwalić sobie waszą aktywność zarówno na chacie jak i na blogu. Serdecznie witam wszystkich nowych i mam cichą nadzieję, że rychłe nadejście wakacji tego podejścia nie zmieni i jakoś uda nam się przeżyć ów czas błogiego lenistwa.
- Po drugie: Stado doczekało się Bethy! Na tę niezwykle ważną pozycję została mianowana Schanel, ze względu na swoje starania dla dobra stada a także dlatego, że mam do niej 1562procentowe zaufanie. Gratulacje, Schan!
- Sprawa trzecia: Stado Nocy zaprosiło nas na swoje Uroczyste Rozpoczęcie Lata, mam nadzieję, że choć mała delegacja z naszego stada pojawi się u naszych sojuszników by wraz z nimi dobrze się bawić. Uwaga! Szykują się podniebne pokazy akrobacji - jak nie wygracie żadnej nagrody to będę zła C:
- Publikuję notkę przeznaczoną na listę zadań na miejsca w hierarchii <klik> żeby zachować jako taki porządek na stronie głównej i nie spamować jej 1562 krótkimi notkami. Tam wyjaśnione będzie wszystko odnośnie tego jaki jest limit czasowy na wykonanie zadania oraz format w jakim należy je wykonać.
- Zastanawiam się cały czas jak urozmaicić życie stada. Niedługo zrobię sondę z propozycjami i wrzucę link do ramki z nowinkami. Jak na razie myślę głównie nad tradycyjnymi rzeczami jak gazetka czy forum ale być może zachwycicie mnie jakimś genialnym pomysłem. Jak coś to pisać i się nie wstydzić.
"Ach! Gdyby moją była ziemia cała (...)."
Helena, "Sen Nocy Letniej"
W niedzielę wieczorem,
23.06.2013 o godzinie 19.00
planowana jest wspólna celebracja pierwszej nocy lata.
Główną atrakcją będzie zgodne legendzie szukanie Kwiatu Paproci. Szczęśliwa osoba, której uda się to przedsięwzięcie będzie miała jedno życzenie, które oczywiście spełni się*. Jeśli wszystko pójdzie wedle planu poszukiwania odbędą się na zasadzie gry w podchody, choć nie mogę jeszcze nic obiecać.
Przed poszukiwaniami zapraszamy na ognisko, które (mam nadzieję, że Aparajita będzie tak miła) zostanie rozpalone na polanie.
Pomysły na dodatkowe gry i zadania są mile widziane, już teraz mogę jednak obiecać, że nikt się nie będzie nudził.
*O ile nie okaże się wybitnie głupie lub niewykonalne, tutaj w pełni ufam waszej elokwencji. Dwie apokalipsy rosnących na drzewie kociaków, to dla RPG za dużo! Zabrania się próśb o usinięcie bloga lub przejęcia władzy a także przejmowania jakiejkowiek władzy nad inną postacią bez zgody jej właściciela. Terms and Conditions apply. :D
Ps. Przepraszam za notkowy spam!
Zadania
Legenda:
- Poniżej znajduje się lista obecnych zadań dla poszczególnych członków stada. Tak jak wytłumaczone tutaj <klik> zadania będą podawane wraz ze stanowiskiem na który dana osoba się stara, a także stopniem, które wykonanie zadania pozwoli jej osiągnąć.
- Niektóre stanowiska wymagają wykonania więcej niż jednego zadania. Czasami wszystkie zadania będą pojawiały na raz (szczególnie jeśli są one "łączone" tj. jedno jest następstwem drugiego), czasami pojedynczo. Musicie być wyrozumiali i cierpliwi, ponieważ administracja nie zawsze ma czas na publikację zadań zaraz po tym kiedy się po nie zgłaszacie.
- O zadania należy się ubiegać u Rady Stada lub u dowódcy swej kasty.
Zadania:
APARAJITA | Stanowisko - Wysłannik Charona | Stopień 1 (na 2)
Jak od dłuższego czasu wiadomo, polana Tum Fea ma dość mroczną i zagadkową przeszłość. Szczególnie martwiący jest ostatnio odkryty fakt, że dość niedawno służyła ona jako miejsce spotkań Nekromantom; ich działalność oraz jej skutki pozostają jednak niewiadome. Twoim zadaniem będzie udać się na tę polanę i używając swych zdolności dowiedzieć się jak najwięcej o przeznaczeniu kamieni Iaurledhd oraz poczynaniach Magów Śmierci. Najważniejsze jest dla nas bezpieczeństwo stada, a otwarty portal pomiędzy światem naszym a zmarłym jest... cóż, raczej nie podlega pod to pojęcie.
Format: Nie dotyczy.
Limit czasowy: Nieokreślony.
Stopień 2 (na 2)
Jeśli okaże się, że portal pomiędzy światami został otwarty a zmarli są w stanie przekroczyć rzekę Styks bez żadnych konsekwencji, jako Wysłannik Charona powinnaś być w stanie zaprowadzić porządek i upewnić się, że nikt nie opuści podziemnej krainy. Jeżeli jednak, sytuacja na Tum Fea okaże się zupełnie bezpieczna zgłosisz się po inne zadanie.
Format: Raport w formie opowiadania (łączne dla obu stopni)
Limit czasowy: Nieokreślony.
LEFANDILL | Stanowisko - Dowódca Zwiadu | Stopień 1 (na 2)
ZALICZONE
ZALICZONE
Jako Dowódca Zwiadu będziesz musiał wykazać się nie tylko czujnością i umiejętnością tropienie, ale i zaradnością w nieprzychylnych sytuacjach.Wiele w zawiłych korytarzy wysokogórskiego kompleksu jaskiń jest wciąż niezbadana, w szczególności te należące do Szachownicy, zwanej tak ze względu na zawiłą strukturę i podzielenie na wiele "pól". Zwierzęta omijają ją ze względu na nieprzyjemny, przypominający pleśń zapach który dochodzi do jej wnętrza, który niektórzy przypisują pewnemu lubiącemu wilgoć stworowi. Twoim zadaniem będzie dokładana penetracja tej jaskini i upewnienie się, że dojdzie to eksmisji tegoż jegomościa, lub znajdzie się sposób na bardziej symbiotyczną egzystencję pomiędzy nim a stadem.
Format: Raport w formie opowiadania.
Limit czasowy: Nieokreślony
Stopień 2 (na 2)
TENNANT | Stanowisko - Doktor | Stopień 1 (na 2) |
ZALICZONE
Tak jak zostało ustalone w ramach drugiej części swego zadania poprowadzisz ekspedycję ze stada przez kompleks jaskiń, zezwalając tym samym na likwidację zamieszkującej ją maszkary.
Format: Rozgrywka
Limit czasowy: Nie dotyczy
TENNANT | Stanowisko - Doktor | Stopień 1 (na 2) |
ZALICZONE
Stopień 2 (na 2)
SCHANEL | Stanowisko - Negocjator | Stopień 1 (na 1)
[do ogłoszenia]
RED CHILLI | Stanowisko - Druid | Stopień 1 (na 1)
IRRISINN | Stanowisko - Posłaniec | Stopień 1 (na 1)
[do ogłoszenia]
PONGO | Stanowisko - Skrytobójca | Stopień 1 (na 2)
[do ogłoszenia]
PONGO | Stanowisko - Rabuś | Stopień 1 (na 1)
Jak wiadome jest wszystkim członkom stada zamieszkałe przez nas tereny sąsiadują z puszczą której królują chyże sarny. Niestety, naszych dobrodusznych sąsiadów dopadła straszna plaga gdzie kolejni członkowie ich małego stada padają martwi u brzegu rzeki - każdy naznaczony charakterystycznymi, czerwonymi plamami poparzeń. Na początku zdawało się, że plaga jest spowodowana zanieczyszczeniem wody, jednak niestałość infekcji sprawia, że to rozwiązanie jest mało prawdopodobne.
W swej desperacji sarny zwróciły się do nas po pomoc i wierzę, że jako stadny Doktor z żyłką detektywa we krwi podołasz zadaniu i rozwikłasz zagadkę Szkarłatnego Horroru.
Format: Raport w formie zadania
Limit Czasowy: Nieokreślony
W swej desperacji sarny zwróciły się do nas po pomoc i wierzę, że jako stadny Doktor z żyłką detektywa we krwi podołasz zadaniu i rozwikłasz zagadkę Szkarłatnego Horroru.
Format: Raport w formie zadania
Limit Czasowy: Nieokreślony
SCHANEL | Stanowisko - Negocjator | Stopień 1 (na 1)
RED CHILLI | Stanowisko - Druid | Stopień 1 (na 1)
Rodzina mieszkających w głębi puszczy szopów przyniosła nam ostatnio całkiem nieprzyjemne wieści. Otóż, jeśli wierzyć ich niepokojącym raportom Leśny Duch został obudzony i w swym gniewie zniszczył domostwa i tereny łowieckie mieszkających tam Mniejszych Braci. Szopy od dawna mieszkały na terenach spoczynku Opiekuna, wiedząc jak poruszać się po jego wrażliwym ciele, jednak nowy miot okazał się bardziej beztroski w swych figlach przynosząc straszliwe konsekwencje swych zabaw.
Jako stadny Druid ufam, że będziesz w stanie uspokoić tę wrażliwą istotę i ponownie wysłać ją do snu upewniając się przy tym, że szopy mogą spokojnie kontynuować swój żywot.
Raport: W formie opowiadania
Limit czasowy: Nieokreślony
IRRISINN | Stanowisko - Posłaniec | Stopień 1 (na 1)
[do ogłoszenia]
PONGO | Stanowisko - Skrytobójca | Stopień 1 (na 2)
Wraz z Lafandillem udasz się do kompleksu jaskiń zwanego Szachownicą. Zamieszkuje go szkaradna bestia, słynna ze swego obrzydzenia do światła słonecznego. Z pomocą reszty ekspedycji masz pozbyć się tego niechcianego lokatora w możliwie miłosierny sposób i w ten sposób zapewnić bezpieczeństwo całemu stadu.
Raport: W formie opowiadania bazowanego na rozgrywce
Limit czasowy: Nie dotyczy
Stopień 2 (na 2)[do ogłoszenia]
PONGO | Stanowisko - Rabuś | Stopień 1 (na 1)
Wielu mawia, że nie ma stwora bardziej zawładniętego manią kolekcjonerstwa niż sroki. Otóż, pogląd ten jest mylny. Smoki są rasą absolutnie poświęconą swej jubilerskiej pasji a wśród nich, specjalistami skrywania swych drogocenności są Żmije. Pewien szczególny przedstawiciel tego gatunku gnieździ się niedaleko Lothlin a jamę przepełnioną ma najróżniejszymi skarbami. Wszystkie jednak są tego samego, czarnego koloru co jego łuski, stąd przezwisko Wdowy. Wśród tych skarbów znajduje się niezwykle rzadka Czarna Perła, którą wykradniesz i oddasz stadu.
Raport: W formie opowiadania
Limit czasowy: Nieokreślony
Limit czasowy: Nieokreślony
NOX | Stanowisko - Medium | Stopień 1 (na 1)
Raport: W formie opowiadania
W czasie gdy Aparajita pracowała nad zamknięciem portalu na polanie Tum Fae, jedna z dusz, którym udało się przedostać do naszego świata, wymknęła się i teraz samotnie błądzi po należących do stada terenach. Ci, którzy ją widzieli, opisują tę sylwetkę jako utkaną z nocnej mgły. Nikt nie zbliżył się jednak do niej ze względu na wyjący płacz, który ta postać z siebie wydaje i który zdobył jej imię "Banshee". Jako medium wysyłam Cię na poszukiwanie tej zjawy i liczę na to, że uda Ci się zrozumieć, czego tutaj szuka i nakłonić do powrotu do jej własnego świata. Życzę Ci dużo odwagi i powodzenia.
Limit czasowy: Nieokreślony
Subscribe to:
Posts (Atom)